I to właśnie
było wszystko, co chciałem słyszeć.
Trzepot
skrzydeł, tak silny i obezwładniający, jak nigdy wcześniej.
Podmuchy wiatru
wznosiły mnie, jak i moich pobratymców, w górę. Środek nocy sprawiał, że
byliśmy niczym gwiazdy migocące na Niebie.
Echo tych
dźwięków wyzwalało mnie, dając radość. Czułem się niezwyciężony. Jakby nigdy
już nikt nie mógł mnie doścignąć. Blask, jaki tworzyły moje młode skrzydła
oślepiał mnie, jak i tych, którzy byli daleko. Byłem silny. Czułem, że mogę
wiele zmienić w hierarchii, w jakiej było mi dane stanowić silną jednostkę
bitewną.
Byłem młody.
Zbyt mało czasu minęło, by przestano mnie nazywać Boskim Dzieckiem.
Nie do końca
rozumiałem, o co im wszystkim chodzi. Często spoglądali na mnie, jakbym coś
przeskrobał, albo był im winien górę złota.
Poczułem dziwne
ciepło w okolicy serca. I nagły przypływ niespodziewanej energii, która skądś
biła. Zatrzymałem się, a kiedy próbowałem wyłapać miejsce, z którego ta
nadzwyczajna siła pochodziła, skrzydła trzepotały wolno i miarowo.
Gdy mój wzrok
przeciął dach, strop i ściany doskonale znanego mi domu, zamarłem.
Obudziła się
przerażona, targana marami z sennego koszmaru, który skończył się kilka chwil
wcześniej. Nieporadnie sturlała się z łóżka na zimną i twardą podłogę, by po
omacku znaleźć perłowo-złoty różaniec ukryty w ostatniej szufladzie komody. Skulona,
z pamiątką z komunii modliła się, myśląc o swoim zmarłym przyjacielu.
Gdy zatraciła
się w powtarzaniu Wiecznego Odpoczynku,
jej ciche przemyślenia przerwało pukanie do okna balkonowego. Jedno długie
uderzenie, później dwa krótkie, a na końcu zaś jedno długie.
Zerwała się z
piskiem na równe nogi i podbiegła do balkonu. Nie zastała niczego, poza
wetkniętym między framugi jednym piórem. Takim samym jak to, które ukryła w
szufladzie swojego biurka. Otworzyła okno i wychyliła się na spory taras. Miała
wrażenie, że gwiazda, która świeciła na Niebie, unosiła się co chwilę. Jednak
kilka sekund później zganiła się za te niedorzeczne myśli. To było przecież
nierealne.
Chowając kolejne
znalezisko obok tego, które od kilku dobrych dni spoczywało na dnie szuflady,
przemknęło jej przez myśl, by dać znać Tomowi. Budzik pokazywał godzinę, na
którą nastolatka uniosła brwi. Było kilka minut po trzeciej nad ranem, kiedy
wyszła z domu, kierując swoje rozdygotane kroki w stronę pobliskiego skwerku,
na którym kiedyś lubiła się wylegiwać. Usiadła pod drzewem i rozejrzała się.
Pisząc krótkiego esemesa do Toma, nie wiedziała za bardzo, co się wokół niej
dzieje.
Mrok i cisza obezwładniły
ją do tego stopnia, że bała się otworzyć oczu. Delikatne wibracje, które
przebijały się przez dresy, wystraszyły ją, ale
kiedy udało się jej przezwyciężyć panikę, chwyciła w dłonie małe
urządzenie, a kiedy zobaczyła, kto dzwoni, odetchnęła z ulgą.
Nawet nie
zdążyła zacząć rozmowy, jak każdy normalny człowiek, kiedy usłyszała
rozzłoszczony głos blondyna po drugiej stronie słuchawki.
- Gdzie ty się
do cholery podziewasz – warknął w jej stronę przez zaciśnięte zęby, był zły.
Nawet nie musiała nad tym zbyt długo główkować. – Jesteś sama, prawda? Dlaczego
wyszłaś bez żadnego powiadomienia? Jest środek nocy!
- Jestem w parku
na skwerku. Po ukosie od domu. Zaraz bę… - nie skończyła nawet zdania, kiedy
przerwał jej dźwięk zakończonej rozmowy. Westchnęła ze zrezygnowaniem, wstała i
skierowała się w stronę znajomego jej miejsca.
Cadillac
należący do starszego z braci stał kilka metrów od domu, spowity przygnębiającą
ciemnością. Po jej ciele przeszedł dreszcz, jakby miała wrażenie, że ktoś skądś
ją obserwuje. Czym prędzej rzuciła się
biegiem w stronę furtki, dotarła do drzwi i wpadła do domu. Chłopak, którego
głos słyszała jeszcze kilka minut wcześniej, siedział na sofie i wbijał w nią
swój wzrok. Była w szoku, gdyż spodziewała się gościa oczekującego na nią w jej
własnym pokoju. Bez słowa złapała go za rękę i pociągnęła na górę. Zamknęła za
nim drzwi, zapaliła światło i pokazała mu kolejny nabytek do kolekcji. Blondyn uniósł
brwi i podgryzł wargę.
- To jest chore.
Działo się tak kiedyś? – spojrzał na zdziwioną dziewczynę, niedbale związującą
włosy w wysoki kok. – W sensie… czy spotykałaś się z taką sytuacją?
Rose zmrużyła
oczy, nie do końca umiejąc przeanalizować słowa chłopaka, którego bacznie
obserwowała. Wierzyła w mity, w legendy… jak i w nadprzyrodzone zjawiska i
boskie stworzenia.
- Wygląda na to,
że chyba mamy anioła stróża w pogotowiu – wyznał Tom, a dziewczyna wbiła w
niego swój zdziwiony wzrok. – I ty wiesz, kto to jest.
Oboje wiedzieli,
żadne z nich nie było aż tak głupie, by nie być w stanie się zorientować.
Jednak i Rosalie, i Tom bali się przyznać to głośno.
Zacisnęła
powieki ze zdenerwowaniem, starając się nie wybuchnąć płaczem. Klatki wydarzeń
z przeszłości oplatały ją sznurem tak mocno, że w pewnej chwili bała się ruszyć
z obawy, że odbiorą jej oddech.
Przed oczami
miała pierwsze spotkanie, pierwszą szczerą rozmowę. Płacz, krzyki, awantury.
Wszystkie potłuczone talerze, połamane krzesła i zdewastowane pokoje hotelowe podczas zagranicznych wycieczek.
Kłótnie o zespół, wspólnie spędzone noce, nieme wyznania, nieśmiałe uśmiechy i
każdy pojedynczy dzień spędzony razem.
I choć w głębi
serca brakowało jej tego wszystkiego, z czym stykała się przez długi okres
swojego życia, nie oddałaby niczego, by do tego wrócić. Nauczyła się żyć z
przekonaniem, że to co się stało jest tylko częścią przeszłości.
Gdy znów
odważyła się otworzyć oczy miała przed sobą człowieka, który wiele zmienił w
jej życiu. Osobę tak bardzo wpływową, że na skinienie palca mogłaby skoczyć z
mostu, gdyby chciał. Gdzieś z tyłu głowy wiedziała, że po ostatnich
przeżyciach… nic już nie odciągnie ich od siebie. Babcia powtarzała, że żeby
mógł pojawić się ktoś nowy, ktoś stary musi odejść. Daniel został zastąpiony
przez Toma.
Toma, który był
dla niej wszystkim. Toma, który był dla niej idealny, choć przecież nikt nie
jest. Człowieka, o spojrzeniu tak przeszywającym na wskroś, niczym pocisk w
ramię z bliskiej odległości. Dla niej wystarczało to, że był blisko. A czuła
dziwne mrowienie w każdej części swojego ciała, tak intensywne i
niespodziewane, jakby obezwładniało ją od środka.
Po prostu
wiedziała, że należy do niego.
I nagle pojawia
się przebłysk wspomnień.
Idzie powoli szkolnym korytarzem. Jako jedna z
niewielu cała ubrana na czarno. Ukrywa małe słuchawki w plątaninie ciemnych
włosów, jakby w obawie, że ktoś odkryje jej tajemnicę.
Kroczy smętnie, obserwując chłopaka o czekoladowych
oczach, myśląc tylko o tym, jak bardzo jest zepsuty. Kiedy mija go, ten
zaszczyca ją jedynie krótkim, przerażonym spojrzeniem, jakby nie pamiętał
wczorajszej, ukradkowej schadzki w altanie niedaleko domu.
Mały, smętny, dwulicowy szczurek przechodzi jej przez
myśl. Odgania od siebie wspomnienie jego melodyjnego śmiechu, jak i szczerej
rozmowy.
Kilka chwil później, kiedy chce wejść do damskiej
szatni przed zajęciami sportowymi czuje nagłe szarpnięcie. Z uniesionymi
brwiami odwraca się w stronę potencjalnego przeciwnika i czuje, jak drętwieją
jej palce, kiedy napotyka brązowe tęczówki wielkich i bystrych oczu.
Traci oddech.
- Rosalie, przecież wiesz, że taki nie jestem – szepce
konspiracyjnie, jakby w obawie, że słowa dotrą do niepożądanych uszu. Z jego
ust wyrywa się ciche westchnienie, kiedy nastolatka odchodzi bez słowa,
barykadując się w damskiej przebieralni.
Gotowa na zajęcia, w czasie oczekiwania na dzwonek,
wystukuje krótkiego esemesa:
„To przestań udawać. Nienawidzę lokować swoich uczuć w
niewłaściwych osobach.”
Niewiele myśląc wysyła wiadomość do Daniela, o dziwo
bez troski o konsekwencje swojej pewności siebie. Wychodzi, nabuzowana energią
znikąd.
Zaciśnięte powieki
rozluźniły się nieznacznie, kiedy wszystkie wspomnienia zniknęły jakby za
sprawą czarodziejskiej różdżki. Wciąż rozpamiętując treść tamtej wiadomości,
która ruszyła maszynę, odważyła się unieść skołowany wzrok na zatroskanego
Toma, który wpatrywał się w nią swoim bystrym spojrzeniem.
Na jej twarzy
pojawił się szeroki uśmiech gdy uświadomiła sobie jak bardzo tamten esemes na
przestrzeni czasu okazał się absurdalny.
Tak, miała
rację.
Nigdy nie
potrafiła lokować swoich uczuć w ludziach, którymi powinna się otaczać.
Zawsze kochała
tych, którzy robili jej krzywdę.
Doskonale zdaję
sobie sprawę z tego, że Tom może nie okazać się tak cudowny i najlepszy, jak
sobie wszystko ułożyłem.
Ale dokonałem
wyboru.
Pomiędzy Billem,
który naprawdę czasem nie potrafi powstrzymać języka, a Tomem, który mógłby
wyrządzić jej o wiele większą krzywdę. Wyszczekany meloman kontra skory do
romansów łobuz.
Czemu łobuz?
Przecież łobuzy
kochają najbardziej.
Poczuła
pieczenie pod powiekami. Dolna warga zaczęła przeraźliwie drżeć.
Bez słowa
podeszła do gitarzysty i wtuliła głowę w jego klatkę piersiową. Potrzebowała go.
- Jestem przy
tobie – westchnął, wciąż zastanawiając się, co mógłby zrobić, by poczuła się
lepiej. Nienawidził uczucia bezradności.
To najgorsze, co
mogło przytrafiać się w ciężkich momentach.
Takich, jak
właśnie ten.
Wiem, że jest
krótki.
Wiem, że stać
mnie na więcej.
Ale cóż,
wszystkiego dobrego w nowym roku! <3
Feeling, tak długo mnie nie było. Zarówno tu, na your-first-message, jak i w całym świecie FFTH. Musisz mi wybaczyć tę zwłokę ;).
OdpowiedzUsuńPowiem szczerzę, że długo zbierałam się, aby zacząć tę historię. Co mnie dziwi, bo zakochałam się w Olivii i Tomie ;).
Czytając prolog zastanawiałam się co ciekawego nam przedstawisz. Zdesperowana nastolatka, której życie nie oszczędzało i chory na psychozę chłopak. Niepowtarzalna miłość, oddanie, odpowiedzialność za drugą osobę. Idealna historia w nieidealnych realiach.
Przedstawiasz nam historię niezwykłą, której chyba jeszcze nie było. Umierający chłopak, stający się Aniołem Stróżem, kierujący życiem nie tylko ukochanej przyjaciółki, ale również wpływa na decyzję łobuza i kobieciarza.
Podoba mi się ta wersja Toma, wiesz? Choć z początku nie wierzyłam, że Kaulitz podejmie się tego zadania. Sądziłam, że ich spotkanie wyniknie z... przypadków losowych? Ale nie ze względu wpłynięcia na decyzje przez zmarłego Daniela. Chociaż nie wiem dlaczego wykreowałam sobie takiego bezdusznego Toma ;).
Feeling mogłabym napisać Ci jeszcze wiele, lecz nie potrafię poskładać myśli w konkretną całość. Więc wybacz, ale na tym zakończę swój bezsensowny komentarz, z którego mam nadzieję, iż chociaż w połowie zrozumiesz jak bardzo... wstrząsnęłaś mnie tą historią.
Życzę weny, buziaki ;))