poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 3: Czuwam, mój skarbie.

Czy teraz czekała nas próba czasu? O ile kilka chwil można tak nazwać…
Mnie na pewno. Wszystko wisiało na włosku, a moje starania mogłyby po prostu zmarnować się. Nie mogłem na to pozwolić.
To nie był odpowiedni moment, by pozwolić, aby całą moją walkę wyrzucono do kosza, niczym nic już nie warty ogryzek po jabłku.
Nie mogłem sobie odpuścić.
Rozumiesz?
Nie mogłem jej zawieść.
Szczególnie w tak ważnej chwili.

Dźwięki muzyki dudniły w uszach pogrążonej w przemyśleniach dziewczyny. Jej ciemne włosy okalały przemęczoną twarz pokrytą cieniami. W dłoni trzymała dopalającego się papierosa, wpatrując się w stare zdjęcia, które jakimś cudem jej ojciec wygrzebał z pudła w piwnicy.
Czuła się dziwnie, kiedy w jej głowie powstawała piosenka, którą – gdyby oczywiście mogła – wyśpiewałaby swojemu przyjacielowi.

Ludzi zjadają choroby, jak najtwardsze drewno kornik,
Otwierasz oczy,
Znów szlug, wdychasz chemię.
Jestem dymem – wnikam w dywan, firanki i boazerię.*

Ją chyba zjadała tęsknota. Nie umiała pozbierać myśli tak, jakby chciała. Wszystkie dni i noce były nie do zniesienia. Pełne bolesnych wspomnień, rozmyślania o tym, jak potoczyłoby się życie, kiedy jej decyzje byłyby podjęte w inny sposób. Ale z drugiej strony wiedziała, że rozpamiętywanie tego, co już było nie ma nawet najmniejszego sensu. To, co było… już nie mogło nigdy powrócić.
Co nie znaczy, że jego głos, oczy i ukochany uśmiech nie nawiedzał jej w snach. To był ich ostatni bliski kontakt. Przecież… w sny nikt nie może wchodzić, prawda?
Słyszała stłumione głosy na dole i nawet nie pofatygowała się, by sprawdzić, kto przyszedł. Nie czuła takiej potrzeby. W końcu, w jej czterech ścianach było naprawdę dobrze.
Zmieniła płytę, w swojej staromodnej wieży, którą uwielbiała bardziej, niż swój telefon, i zatopiła się w dźwiękach muzyki. Po raz kolejny słowa, całkiem odmienne od treści słuchanego utworu, tworzyły jej własną piosenkę.

Jestem kroplą z heroiny, która płynie po srebrze,
Jestem łzami twojej matki, bo wie, że bierzesz,
Jesteś wjebany na amen
W imię ojca, syna, nie pomaga już lament
Ma marnotrawnego syna.**

Ciche pukanie przerywa jej głębokie rozmyślania. Niechętnie wstaje, by otworzyć zamek w drzwiach i przywitać kogoś, kto ma czelność zakłócić jej niespokojny spokój. Gdy tylko rozchyliła je szybko, zachłysnęła się powietrzem, czując jednocześnie silne zawroty głowy.
- Cześć Rose – chłopak stał zakłopotany, nie wiedząc jak zareagować. Brunetka wlepiała wzrok w znanego nieznajomego, który stał w progu. – Mogę? Chyba… powinniśmy porozmawiać.
Dziewczyna nadal nie wiedziała, jak zareagować, do końca niedowierzając temu, co widzi.
Tom wszedł do środka, i oparł się o ścianę. Uważnie obserwował nastolatkę, która odpaliła papierosa i usiadła na łóżku. Była równie zdenerwowana, jak i on.
- Przepraszam, pracujesz dla fundacji pomagającej ludziom bez przyjaciół? – zapytała, wbijając w niego swój wzrok.
Choć wciąż była w szoku, gdzieś w środku cieszyła się, że jej marzenie się spełniło. Mogła wreszcie powiedzieć, że coś się zmieniło, a ona poczuła, że jej psychika przestaje być tak bardzo obciążona wspomnieniami. Postanowiła się skupić na swoim gościu.
- Jestem tutaj na prośbę Daniela – odpowiedział po chwili, wyciągając w jej stronę dłoń z czarną kopertą. Dziewczyna z włosami równie ciemnymi, co papeteria w palcach muzyka, wybałuszyła oczy na ofiarowywaną jej rzecz i delikatnie, niczym relikt, chwyciła ją.
Otwarłszy list, przebiegła po literach, szybko czytając zawartą na kartce wiadomość. Czując pieczenie pod powiekami, odłożyła ją i spojrzała na Gitarzystę. Podszedł do niej, by usiąść obok, a gdy tylko poczuła zapach jego perfum, zwodniczo podobnych do woni, którą zawsze wytwarzał wokół siebie jej przyjaciel, wszystkie zapory puściły i Rose, jak przystało na kruchą i delikatną wewnątrz dziewczynę, wybuchła płaczem.
Nie do końca mogła sprecyzować, jaki to był płacz. Z jednej strony… była szczęśliwa, że Daniel do końca życia spełniał jej marzenia. Była z niego dumna, że odważył się przyznać do chorób, które zawsze kłębił w sobie. A z drugiej strony… czuła smutek, bo nie doczekał z nią dnia, kiedy pozna jedynego i niepowtarzalnego Toma Kaulitza. To właśnie on był blisko, kiedy jej serce po raz kolejny łamało się na pół.
Na początku, tylko w dźwiękach gitary, które tak bardzo ją uspokajały. A po tym czasie? Siedział obok i po prostu pachniał. Zaśmiała się na tę myśl i pociągnęła nosem, patrząc na zdumionego blondyna.
- Poważnie? Nie wkręcasz mnie, czy coś? – zapytała, wciąż niedowierzając.
- Poważnie. Wiem, że nie żyje, byłem u jego matki. Rozmawiałem również z twoim ojcem. W zasadzie, to gdyby nie on, nie odważyłbym się przyjść do ciebie. Jak się czujesz? Dajesz sobie radę? – zapytał, otaczając ją ciepłym ramieniem.
- Daję sobie radę tak, jak widać. Czyli wcale. To znaczy… kiedy jestem sama, nie mam po prostu siły już płakać, chociaż mam na to wielką ochotę. A teraz zjawiłeś się ty z tym listem i och… po prostu ciężko mi z tym, że on nie może tu ze mną być. Ale mam nadzieję, że gdzieś jest i po prostu… czuwa nade mną. Że mimo wszystko mnie nie zostawił…

Jak mógłbym zostawić cię samą, Rosie, moja gwiazdko?
Zawsze jestem obok.
Czuwam, mój skarbie.
Już zawsze będę.

Słuchał, kiedy z pasją opowiadała o swoim zmarłym przyjacielu. Choć popłakiwała co jakiś czas, nie śmiał odzywać się ani słowem. Po prostu, kiedy mówiła o czymś zabawnym, śmiał się razem z nią. A kiedy roniła łzy? W milczeniu chwytał jej wyjątkowo chudą dłoń i próbował ją tym samym wesprzeć, choć trochę.
- Nie zapomnę, jak w moje urodziny przyszedł pod dom z sankami obładowanymi piwem, by zacząć śpiewać tą totalnie chorą piosenkę Last Christmas, mimo, że był koniec października, o śniegu nie było mowy, a do świąt mieliśmy jeszcze trochę poczekać – zaśmiała się głośno, odpalając papierosa.
Tak, to były te chwile, kiedy szczypała się po rękach, by uwierzyć, że był tak pomysłowy. W czasie, kiedy było między nimi naprawdę świetnie, bez kłótni, zgrzytów i scen zazdrości, uważała się za najbardziej wyjątkową dziewczynę stąpającą po Ziemi. Ale oczywiste było też to, że żadna sielanka nie trwa wiecznie, a niektóre kłótnie były nie do zniesienia.
Zdarzały się momenty, kiedy Daniel perfidnie ranił ją, wiedząc, że ona nie jest w stanie się pogodzić z tym, że woli inne dziewczyny. Tak, czasami bywał nieczuły, rozrywając niesłychanie kruche serce Rose na kawałki.
Jednak dziewczyna wierzyła, że jest dobrym człowiekiem. I kiedy patrzyła w oczy Toma, wiedziała, że nigdy nie była niczego bardziej pewna, niż jego dobroci. W końcu dał jej szczęście. Świadomie postawił na jej drodze człowieka, który obdarował ją najlepszymi wspomnieniami w życiu. Dostała również szansę, by go poznać. Swojego idola miała na wyciągnięcie ręki.
Ale chyba nie do końca była gotowa poznać go takiego, jakim faktycznie był. Dlaczego? Może przez jego wyidealizowany obraz, który stworzyła przez lata. A może przez rozczarowanie, jakiego doznała, kiedy odkryła, jaki jest Daniel. Nie chciała cierpieć przez Toma, dla którego, tak jak i dla Daniela, umiałaby oddać wszystko.
Tak, ta dwójka niesamowitych chłopaków zawładnęła jej życiem bezgranicznie. Bezmyślnie byłaby w stanie skoczyć za nimi w ogień, dać się zabić, czy oddać im swoje narządy, byleby byli blisko. Jej poświęcenie nie znałoby granic.
Jednak Daniel odszedł, a ona musiała żyć.
Dla niego.
Czy to bolało?
To jak masochizm w najczystszej postaci. Nie było dnia, w którym nie miałaby przed oczami jego uśmiechniętej twarzy. Ten grymas niezadowolenia, i zgrabny nos chłopaka marszczący się lekko. Głupawe miny, kiedy miała gorszy dzień, a on wpadał do jej pokoju przez balkon, gdy tylko zdążyła się położyć do łóżka chcąc odpocząć od problemów.
Wiedziała, że jeśli ktokolwiek starałby się być taki jak on, to nigdy nie będzie. I choć miała wrażenie, że Świat się dla niej skończył, nadal miała nadzieję, że jakoś uda jej się stanąć na nogi i choć prowizorycznie wieść normalne życie.
Od kiedy Tom pojawił się w progu jej sypialni, w głębi duszy miała nadzieję, że to właśnie on pomoże wdrożyć się do nowej rzeczywistości bez takich przyzwyczajeń, jak rozmowy przed snem. Że choć raz na jakiś czas zgodzi się na spotkanie w wolnej chwili, by mogła odciąć się od przytłaczających wspomnień. Czy wymagała aż tak wiele?
Kiedy późnym wieczorem pożegnał się z dziewczyną, wsiadając do samochodu, wciąż kątem oka spoglądał na jej ucieszoną twarz, kiedy odprowadzała go wzrokiem. Gdy odpalił silnik, włączył światła i zwalniał sprzęgło, by odjechać, w lusterku zauważył, że Rosalie biegnie w jego stronę, zawzięcie go wołając.
- Co się stało? – zapytał, otwierając szeroko drzwi.
Dziewczyna oparła się o auto, oddychając ciężko. Jej wielkie oczy świeciły nienaturalnym blaskiem, kiedy podawała mu pióro. To samo, które kilka godzin wcześniej znalazł w swoim schowku.
- Wy… wypadło ci coś – wydukała, nie wiedząc, jak mu to wszystko wytłumaczyć. Była skołowana.
- Masz mi coś do powiedzenia? – uniósł brwi, opuszczając podjazd. Brunetka bez słowa chwyciła go za rękę i pociągnęła z powrotem do domu.
- Tu coś nie gra – mruknęła, zamykając drzwi od swojego pokoju na klucz. Muzyk, który zdążył usadowić się wygodnie na jej łóżku, posłał jej pytające spojrzenie.
Lekceważąco machnęła na niego ręką, jakby było oczywiste to, że to właśnie on, Tom Kaulitz siedzi na jej łóżku. Och, to takie normalne. Zaczęła się przyzwyczajać do tego chłopaka.
Grzebiąc w szufladzie biurka, wreszcie znalazła to, o co jej chodziło. Białe pióro, które ściskała w dłoni, było równie piękne jak to, które trzymał w dłoni Gitarzysta. Z tą różnicą, że jego było… większe, a jej… bardziej pokrwawione.
- Skąd je masz? – zapytał, przyglądając się dziewczynie.
- Mogłabym to samo pytanie zadać tobie – odrzekła, zbita z pantałyku całą sytuacją. Bez namysłu opadła na twardą podłogę, na co jej chory kręgosłup zareagował pulsującym bólem, który promieniował pod same łopatki. – Kurwa mać.
- Odkąd je masz? – Tom pomógł nastolatce wstać, by mogła zająć miejsce obok niego.
- Znalazłam je kilka dni po jego śmierci. Leżało na łóżku…
I tak rozmawiali, spekulowali i obierali różne taktyki do późnej nocy, kiedy to tylko ojciec dziewczyny zajrzał na chwilę, sprawdzić co robią. A kiedy zauważył, że Rosalie leżała na łóżku, a Tom zawzięcie maszerował wzdłuż pokoju, i oboje byli w pełni ubrani, odetchnął z ulgą i wyszedł bez słowa.
Muzyk był naprawdę zaciekawiony całą tą sytuacją, i chciał dowiedzieć się, co się dzieje. Nigdy nie był w takim punkcie, który… na dobrą sprawę, nie miał wyjścia. A jeśli ono było, to było to najidiotyczniejsze wyjście jakie tylko mogło istnieć.
Brunetka związała włosy w niedbałego koka i usiadła po turecku na stosie poduszek. Oparła łokcie na udach, zaś twarz na dłoniach i wpatrywała się w przemieszczającą się sylwetkę chłopaka z dredami.
- Hemoroidy masz? Czy owsiki? – zapytała, kiedy ten ani nawet nie myślał przestać chodzić w tę i z powrotem. – Jakichś halucynacji przez ciebie dostanę, czy coś!
I choć wiedział, że coś wymyśli, bo jego mózg musiał jakoś wykombinować odpowiedź na nurtujące go pytania, nawet nie był skory, by odpowiedzieć dziewczynie. Ba! Nawet na nią nie spojrzał.
Miał obraną pewną koncepcję, w którą prawie wcale nie wierzył. Przecież… był niewierzący. Więc nie dałby się przekonać, że istoty boskie naprawdę istnieją.
Jednak musiał się podzielić z dziewczyną swoimi domysłami, więc bez słowa stanął przed komputerem i włączył go, w milczeniu czekając, aż maszyna spełni jego polecenia. Ignorował nawoływania nastolatki dręczącej go pytaniami, i kiedy przeglądarka była gotowa do współpracy, wpisał krótką frazę „anielskie skrzydła”, czekając cierpliwie na wyniki wyszukiwania.
Gdy ujrzał proponowane zdjęcia i szkice, był prawie pewien, że trafił w dziesiątkę.
Jednak nasuwało mu się jedno pytanie: JAK?
Oparł się o biurko i założył skrzyżnie ręce na piersi.
- Rosalie, wierzysz w anioły? – zapytał, lekko rozbawiony miną dziewczyny.
- Anioły? – powtórzyła bezwiednie, wytrzeszczając zdziwiony wzrok.
Nic z tego nie rozumiała. Jakie anioły, o czym on majaczył? To wydawało się jej kompletnie niedorzeczne. No dobra, Biblia Biblią, ale nie chciała popadać w paranoję.
- To nie może być prawda – wyszeptała, niedowierzając.

To prawda.
To właśnie była ta prawda, której Ro nie chciała przyswoić. To wszystko było dla niej za świeże.
Ale tak bardzo chciałem, by przez chwilę poczuła się potrzebna.
By wiedziała, że nie jest sama.
Że nigdy nie będzie.
Może to desperacja, ale miałem cichą nadzieję, że ktoś mnie zrozumie.
To wszystko było dla niej, jak i dla mnie bardzo ciężkie.
To tak, jakby mieć cukierka, a nie móc go zjeść.
Ciężkie, prawda?
Jednak wiedziałem, że jest dla Rose jedno, jedyne koło ratunkowe.
Tom.
Dziwne, co?
Nie, wcale nie.
Kochała tego człowieka. Całym swoim pokaleczonym serduszkiem.
A on co chwilę coraz bardziej utwierdzał ją w tym przekonaniu.
Nie mógł tego zniszczyć.
A ja?
Nie mogłem za żadne skarby mu na to pozwolić.
Nie zniosłaby tego.
Nie z jego winy.
Nie po tym wszystkim.
Musiałem wciąż walczyć, a ta batalia była jeszcze cięższa niż ta, którą toczyłem ze śmiercią.
Śmierć mnie pokonała.
Ale nie mogłem pozwolić, by mój egoizm wygrał z jej miłością do tego człowieka.
Przecież… miłość zawsze zwycięża.

*, ** - Rozbójnik Alibaba feat. Onar – Dożylnie


2 komentarze:

  1. Nie wiem jak to robisz, lecz z każdym Twoim wypisanym słowem intrygujesz coraz bardziej i wprowadzasz czytelnika w świat, z którego nie można się wprost oderwać.
    Uwielbiam czytać historię, które są na bazie naszych własnym wtedy tworzymy coś niezwykłego i niepowtarzalnego nie ważne o czym by to było ważne, że jest nasze i jest tą naszą cząstką. Jest cząstką naszego życia i nie da się od tego oderwać, zapomnieć czy po prostu przejść obojętnie. Każda nasza historia jest wyjątkowa i nią pozostanie cokolwiek by się nie wydarzyło ;)
    Ściskam i życzę dużo weny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówiąc, że nie wierzę, że piszesz dennie, miałam rację! Piękne i zdecydowanie dodaję do listy ulubionych. Łzy cisnęły się przy każdym rozdziale a to dopiero początek! Czekam na więcej <3

    OdpowiedzUsuń