Czy teraz
czekała nas próba czasu? O ile kilka chwil można tak nazwać…
Mnie na pewno.
Wszystko wisiało na włosku, a moje starania mogłyby po prostu zmarnować się.
Nie mogłem na to pozwolić.
To nie był
odpowiedni moment, by pozwolić, aby całą moją walkę wyrzucono do kosza, niczym
nic już nie warty ogryzek po jabłku.
Nie mogłem sobie
odpuścić.
Rozumiesz?
Nie mogłem jej
zawieść.
Szczególnie w
tak ważnej chwili.
Dźwięki muzyki
dudniły w uszach pogrążonej w przemyśleniach dziewczyny. Jej ciemne włosy
okalały przemęczoną twarz pokrytą cieniami. W dłoni trzymała dopalającego się
papierosa, wpatrując się w stare zdjęcia, które jakimś cudem jej ojciec
wygrzebał z pudła w piwnicy.
Czuła się
dziwnie, kiedy w jej głowie powstawała piosenka, którą – gdyby oczywiście mogła
– wyśpiewałaby swojemu przyjacielowi.
Ludzi zjadają choroby, jak najtwardsze drewno kornik,
Otwierasz oczy,
Znów szlug, wdychasz chemię.
Jestem dymem – wnikam w dywan, firanki i boazerię.*
Ją chyba zjadała
tęsknota. Nie umiała pozbierać myśli tak, jakby chciała. Wszystkie dni i noce
były nie do zniesienia. Pełne bolesnych wspomnień, rozmyślania o tym, jak
potoczyłoby się życie, kiedy jej decyzje byłyby podjęte w inny sposób. Ale z
drugiej strony wiedziała, że rozpamiętywanie tego, co już było nie ma nawet
najmniejszego sensu. To, co było… już nie mogło nigdy powrócić.
Co nie znaczy,
że jego głos, oczy i ukochany uśmiech nie nawiedzał jej w snach. To był ich
ostatni bliski kontakt. Przecież… w sny nikt nie może wchodzić, prawda?
Słyszała
stłumione głosy na dole i nawet nie pofatygowała się, by sprawdzić, kto
przyszedł. Nie czuła takiej potrzeby. W końcu, w jej czterech ścianach było
naprawdę dobrze.
Zmieniła płytę,
w swojej staromodnej wieży, którą uwielbiała bardziej, niż swój telefon, i
zatopiła się w dźwiękach muzyki. Po raz kolejny słowa, całkiem odmienne od
treści słuchanego utworu, tworzyły jej własną piosenkę.
Jestem kroplą z heroiny, która płynie po srebrze,
Jestem łzami twojej matki, bo wie, że bierzesz,
Jesteś wjebany na amen
W imię ojca, syna, nie pomaga już lament
Ma marnotrawnego syna.**
Ciche pukanie
przerywa jej głębokie rozmyślania. Niechętnie wstaje, by otworzyć zamek w
drzwiach i przywitać kogoś, kto ma czelność zakłócić jej niespokojny spokój.
Gdy tylko rozchyliła je szybko, zachłysnęła się powietrzem, czując jednocześnie
silne zawroty głowy.
- Cześć Rose –
chłopak stał zakłopotany, nie wiedząc jak zareagować. Brunetka wlepiała wzrok w
znanego nieznajomego, który stał w progu. – Mogę? Chyba… powinniśmy
porozmawiać.
Dziewczyna nadal
nie wiedziała, jak zareagować, do końca niedowierzając temu, co widzi.
Tom wszedł do
środka, i oparł się o ścianę. Uważnie obserwował nastolatkę, która odpaliła
papierosa i usiadła na łóżku. Była równie zdenerwowana, jak i on.
- Przepraszam,
pracujesz dla fundacji pomagającej ludziom bez przyjaciół? – zapytała, wbijając
w niego swój wzrok.
Choć wciąż była
w szoku, gdzieś w środku cieszyła się, że jej marzenie się spełniło. Mogła
wreszcie powiedzieć, że coś się zmieniło, a ona poczuła, że jej psychika
przestaje być tak bardzo obciążona wspomnieniami. Postanowiła się skupić na
swoim gościu.
- Jestem tutaj
na prośbę Daniela – odpowiedział po chwili, wyciągając w jej stronę dłoń z
czarną kopertą. Dziewczyna z włosami równie ciemnymi, co papeteria w palcach
muzyka, wybałuszyła oczy na ofiarowywaną jej rzecz i delikatnie, niczym relikt,
chwyciła ją.
Otwarłszy list,
przebiegła po literach, szybko czytając zawartą na kartce wiadomość. Czując
pieczenie pod powiekami, odłożyła ją i spojrzała na Gitarzystę. Podszedł do
niej, by usiąść obok, a gdy tylko poczuła zapach jego perfum, zwodniczo
podobnych do woni, którą zawsze wytwarzał wokół siebie jej przyjaciel,
wszystkie zapory puściły i Rose, jak przystało na kruchą i delikatną wewnątrz
dziewczynę, wybuchła płaczem.
Nie do końca
mogła sprecyzować, jaki to był płacz. Z jednej strony… była szczęśliwa, że
Daniel do końca życia spełniał jej marzenia. Była z niego dumna, że odważył się
przyznać do chorób, które zawsze kłębił w sobie. A z drugiej strony… czuła
smutek, bo nie doczekał z nią dnia, kiedy pozna jedynego i niepowtarzalnego
Toma Kaulitza. To właśnie on był blisko, kiedy jej serce po raz kolejny łamało
się na pół.
Na początku,
tylko w dźwiękach gitary, które tak bardzo ją uspokajały. A po tym czasie?
Siedział obok i po prostu pachniał. Zaśmiała się na tę myśl i pociągnęła nosem,
patrząc na zdumionego blondyna.
- Poważnie? Nie
wkręcasz mnie, czy coś? – zapytała, wciąż niedowierzając.
- Poważnie.
Wiem, że nie żyje, byłem u jego matki. Rozmawiałem również z twoim ojcem. W
zasadzie, to gdyby nie on, nie odważyłbym się przyjść do ciebie. Jak się
czujesz? Dajesz sobie radę? – zapytał, otaczając ją ciepłym ramieniem.
- Daję sobie
radę tak, jak widać. Czyli wcale. To znaczy… kiedy jestem sama, nie mam po
prostu siły już płakać, chociaż mam na to wielką ochotę. A teraz zjawiłeś się
ty z tym listem i och… po prostu ciężko mi z tym, że on nie może tu ze mną być.
Ale mam nadzieję, że gdzieś jest i po prostu… czuwa nade mną. Że mimo wszystko
mnie nie zostawił…
Jak mógłbym zostawić cię samą,
Rosie, moja gwiazdko?
Zawsze jestem obok.
Czuwam, mój skarbie.
Już zawsze będę.
Słuchał, kiedy z
pasją opowiadała o swoim zmarłym przyjacielu. Choć popłakiwała co jakiś czas, nie
śmiał odzywać się ani słowem. Po prostu, kiedy mówiła o czymś zabawnym, śmiał
się razem z nią. A kiedy roniła łzy? W milczeniu chwytał jej wyjątkowo chudą
dłoń i próbował ją tym samym wesprzeć, choć trochę.
- Nie zapomnę,
jak w moje urodziny przyszedł pod dom z sankami obładowanymi piwem, by zacząć
śpiewać tą totalnie chorą piosenkę Last
Christmas, mimo, że był koniec października, o śniegu nie było mowy, a do
świąt mieliśmy jeszcze trochę poczekać – zaśmiała się głośno, odpalając
papierosa.
Tak, to były te
chwile, kiedy szczypała się po rękach, by uwierzyć, że był tak pomysłowy. W
czasie, kiedy było między nimi naprawdę świetnie, bez kłótni, zgrzytów i scen
zazdrości, uważała się za najbardziej wyjątkową dziewczynę stąpającą po Ziemi.
Ale oczywiste było też to, że żadna sielanka nie trwa wiecznie, a niektóre
kłótnie były nie do zniesienia.
Zdarzały się
momenty, kiedy Daniel perfidnie ranił ją, wiedząc, że ona nie jest w stanie się
pogodzić z tym, że woli inne dziewczyny. Tak, czasami bywał nieczuły,
rozrywając niesłychanie kruche serce Rose na kawałki.
Jednak dziewczyna
wierzyła, że jest dobrym człowiekiem. I kiedy patrzyła w oczy Toma, wiedziała,
że nigdy nie była niczego bardziej pewna, niż jego dobroci. W końcu dał jej
szczęście. Świadomie postawił na jej drodze człowieka, który obdarował ją
najlepszymi wspomnieniami w życiu. Dostała również szansę, by go poznać. Swojego
idola miała na wyciągnięcie ręki.
Ale chyba nie do
końca była gotowa poznać go takiego, jakim faktycznie był. Dlaczego? Może przez
jego wyidealizowany obraz, który stworzyła przez lata. A może przez rozczarowanie,
jakiego doznała, kiedy odkryła, jaki jest Daniel. Nie chciała cierpieć przez
Toma, dla którego, tak jak i dla Daniela, umiałaby oddać wszystko.
Tak, ta dwójka
niesamowitych chłopaków zawładnęła jej życiem bezgranicznie. Bezmyślnie byłaby
w stanie skoczyć za nimi w ogień, dać się zabić, czy oddać im swoje narządy,
byleby byli blisko. Jej poświęcenie nie znałoby granic.
Jednak Daniel
odszedł, a ona musiała żyć.
Dla niego.
Czy to bolało?
To jak masochizm
w najczystszej postaci. Nie było dnia, w którym nie miałaby przed oczami jego
uśmiechniętej twarzy. Ten grymas niezadowolenia, i zgrabny nos chłopaka
marszczący się lekko. Głupawe miny, kiedy miała gorszy dzień, a on wpadał do
jej pokoju przez balkon, gdy tylko zdążyła się położyć do łóżka chcąc odpocząć od
problemów.
Wiedziała, że jeśli
ktokolwiek starałby się być taki jak on, to nigdy nie będzie. I choć miała
wrażenie, że Świat się dla niej skończył, nadal miała nadzieję, że jakoś uda
jej się stanąć na nogi i choć prowizorycznie wieść normalne życie.
Od kiedy Tom
pojawił się w progu jej sypialni, w głębi duszy miała nadzieję, że to właśnie
on pomoże wdrożyć się do nowej rzeczywistości bez takich przyzwyczajeń, jak
rozmowy przed snem. Że choć raz na jakiś czas zgodzi się na spotkanie w wolnej
chwili, by mogła odciąć się od przytłaczających wspomnień. Czy wymagała aż tak
wiele?
Kiedy późnym
wieczorem pożegnał się z dziewczyną, wsiadając do samochodu, wciąż kątem oka
spoglądał na jej ucieszoną twarz, kiedy odprowadzała go wzrokiem. Gdy odpalił
silnik, włączył światła i zwalniał sprzęgło, by odjechać, w lusterku zauważył,
że Rosalie biegnie w jego stronę, zawzięcie go wołając.
- Co się stało? –
zapytał, otwierając szeroko drzwi.
Dziewczyna oparła
się o auto, oddychając ciężko. Jej wielkie oczy świeciły nienaturalnym
blaskiem, kiedy podawała mu pióro. To samo, które kilka godzin wcześniej
znalazł w swoim schowku.
- Wy… wypadło ci
coś – wydukała, nie wiedząc, jak mu to wszystko wytłumaczyć. Była skołowana.
- Masz mi coś do
powiedzenia? – uniósł brwi, opuszczając podjazd. Brunetka bez słowa chwyciła go
za rękę i pociągnęła z powrotem do domu.
- Tu coś nie gra
– mruknęła, zamykając drzwi od swojego pokoju na klucz. Muzyk, który zdążył
usadowić się wygodnie na jej łóżku, posłał jej pytające spojrzenie.
Lekceważąco machnęła
na niego ręką, jakby było oczywiste to, że to właśnie on, Tom Kaulitz siedzi na
jej łóżku. Och, to takie normalne. Zaczęła się przyzwyczajać do tego chłopaka.
Grzebiąc w
szufladzie biurka, wreszcie znalazła to, o co jej chodziło. Białe pióro, które
ściskała w dłoni, było równie piękne jak to, które trzymał w dłoni Gitarzysta. Z
tą różnicą, że jego było… większe, a jej… bardziej pokrwawione.
- Skąd je masz? –
zapytał, przyglądając się dziewczynie.
- Mogłabym to
samo pytanie zadać tobie – odrzekła, zbita z pantałyku całą sytuacją. Bez namysłu
opadła na twardą podłogę, na co jej chory kręgosłup zareagował pulsującym
bólem, który promieniował pod same łopatki. – Kurwa mać.
- Odkąd je masz?
– Tom pomógł nastolatce wstać, by mogła zająć miejsce obok niego.
- Znalazłam je
kilka dni po jego śmierci. Leżało na łóżku…
I tak
rozmawiali, spekulowali i obierali różne taktyki do późnej nocy, kiedy to tylko
ojciec dziewczyny zajrzał na chwilę, sprawdzić co robią. A kiedy zauważył, że
Rosalie leżała na łóżku, a Tom zawzięcie maszerował wzdłuż pokoju, i oboje byli
w pełni ubrani, odetchnął z ulgą i wyszedł bez słowa.
Muzyk był
naprawdę zaciekawiony całą tą sytuacją, i chciał dowiedzieć się, co się dzieje.
Nigdy nie był w takim punkcie, który… na dobrą sprawę, nie miał wyjścia. A jeśli
ono było, to było to najidiotyczniejsze wyjście jakie tylko mogło istnieć.
Brunetka związała
włosy w niedbałego koka i usiadła po turecku na stosie poduszek. Oparła łokcie
na udach, zaś twarz na dłoniach i wpatrywała się w przemieszczającą się
sylwetkę chłopaka z dredami.
- Hemoroidy
masz? Czy owsiki? – zapytała, kiedy ten ani nawet nie myślał przestać chodzić w
tę i z powrotem. – Jakichś halucynacji przez ciebie dostanę, czy coś!
I choć wiedział,
że coś wymyśli, bo jego mózg musiał jakoś wykombinować odpowiedź na nurtujące
go pytania, nawet nie był skory, by odpowiedzieć dziewczynie. Ba! Nawet na nią
nie spojrzał.
Miał obraną pewną
koncepcję, w którą prawie wcale nie wierzył. Przecież… był niewierzący. Więc nie
dałby się przekonać, że istoty boskie naprawdę istnieją.
Jednak musiał
się podzielić z dziewczyną swoimi domysłami, więc bez słowa stanął przed
komputerem i włączył go, w milczeniu czekając, aż maszyna spełni jego
polecenia. Ignorował nawoływania nastolatki dręczącej go pytaniami, i kiedy
przeglądarka była gotowa do współpracy, wpisał krótką frazę „anielskie skrzydła”, czekając
cierpliwie na wyniki wyszukiwania.
Gdy ujrzał
proponowane zdjęcia i szkice, był prawie pewien, że trafił w dziesiątkę.
Jednak nasuwało
mu się jedno pytanie: JAK?
Oparł się o
biurko i założył skrzyżnie ręce na piersi.
- Rosalie,
wierzysz w anioły? – zapytał, lekko rozbawiony miną dziewczyny.
- Anioły? –
powtórzyła bezwiednie, wytrzeszczając zdziwiony wzrok.
Nic z tego nie
rozumiała. Jakie anioły, o czym on majaczył? To wydawało się jej kompletnie
niedorzeczne. No dobra, Biblia Biblią, ale nie chciała popadać w paranoję.
- To nie może
być prawda – wyszeptała, niedowierzając.
To prawda.
To właśnie była
ta prawda, której Ro nie chciała przyswoić. To wszystko było dla niej za
świeże.
Ale tak bardzo
chciałem, by przez chwilę poczuła się potrzebna.
By wiedziała, że
nie jest sama.
Że nigdy nie
będzie.
Może to
desperacja, ale miałem cichą nadzieję, że ktoś mnie zrozumie.
To wszystko było
dla niej, jak i dla mnie bardzo ciężkie.
To tak, jakby
mieć cukierka, a nie móc go zjeść.
Ciężkie, prawda?
Jednak wiedziałem,
że jest dla Rose jedno, jedyne koło ratunkowe.
Tom.
Dziwne, co?
Nie, wcale nie.
Kochała tego
człowieka. Całym swoim pokaleczonym serduszkiem.
A on co chwilę
coraz bardziej utwierdzał ją w tym przekonaniu.
Nie mógł tego
zniszczyć.
A ja?
Nie mogłem za
żadne skarby mu na to pozwolić.
Nie zniosłaby
tego.
Nie z jego winy.
Nie po tym
wszystkim.
Musiałem wciąż
walczyć, a ta batalia była jeszcze cięższa niż ta, którą toczyłem ze śmiercią.
Śmierć mnie
pokonała.
Ale nie mogłem
pozwolić, by mój egoizm wygrał z jej miłością do tego człowieka.
Przecież… miłość
zawsze zwycięża.
*, ** - Rozbójnik Alibaba feat. Onar – Dożylnie
Nie wiem jak to robisz, lecz z każdym Twoim wypisanym słowem intrygujesz coraz bardziej i wprowadzasz czytelnika w świat, z którego nie można się wprost oderwać.
OdpowiedzUsuńUwielbiam czytać historię, które są na bazie naszych własnym wtedy tworzymy coś niezwykłego i niepowtarzalnego nie ważne o czym by to było ważne, że jest nasze i jest tą naszą cząstką. Jest cząstką naszego życia i nie da się od tego oderwać, zapomnieć czy po prostu przejść obojętnie. Każda nasza historia jest wyjątkowa i nią pozostanie cokolwiek by się nie wydarzyło ;)
Ściskam i życzę dużo weny ;)
Mówiąc, że nie wierzę, że piszesz dennie, miałam rację! Piękne i zdecydowanie dodaję do listy ulubionych. Łzy cisnęły się przy każdym rozdziale a to dopiero początek! Czekam na więcej <3
OdpowiedzUsuń