Byli od siebie tak daleko, a blisko
jednocześnie.
Kiedy ja nie mogłem być tam, gdzie
powinienem, czuwał Archanioł Gabriel. Czy to dziwne?
Tak, jeśli weźmiemy pod uwagę to,
że w zastaw dałem swoje skrzydła… to ryzykuję dużo.
Na czym to polega? Jeden grzech,
tracę skrzydła i… pod cielesną postacią wracam na Ziemię.
Mógłbym zrobić to już teraz i
oszczędzić Rose cierpienia… ale wiem, że nic dobrego by z tego nie wyszło.
Mam misję do wykonania. A później
niech się dzieje wola Nieba.
Stał przed stertą listów. Były
idealnie posegregowane przez ludzi z wytwórni, kolejno dla Billa, dla niego,
Gustava i Georga. Kucnął przed okazałą kupką i w oczy rzuciła mu się ciemna
koperta. Jedyna z całego stosu, która przykuła jego uwagę. Nie była pomazana,
porysowana, poobklejana jego twarzą. Po prostu leżała luźno, częściowo
przysypana inną korespondencją.
Sięgnął ją i usadowił się na swoim
ulubionym fotelu.
- Nie bierzesz jeszcze kilku? –
zapytał David, patrząc na swojego podopiecznego. Blondyn energicznie zaprzeczył
głową, tym samym obrywając dredami po twarzy. Obejrzał kopertę ze wszystkich
stron. Nadawca mieszkał w Niemczech, a do tego był chłopakiem, co bardzo go
zdziwiło. W środku był tylko mały kawałek papieru złożony na pół, w tym samym
kolorze co koperta.
Czytając kilka krótkich zdań
napisanych krzywym pismem nie wierzył własnym oczom.
- Spójrzcie – zagadnął do brata i
przyjaciół, zawzięcie kopiących w swoich stosach. Jak na zawołanie skupili na
nim swoją uwagę, z ciekawością przyglądając się zabazgranej kartce. Wokalista
przechwycił skrawek papieru, analizując napisane na nim zdania.
- Dziwna sprawa, pierwszy raz widzę
taki list – westchnął, oddając go bratu.
Gitarzysta wzruszył jedynie
ramionami, składając kartkę. Schował ją do kieszeni swoich wielkich spodni, nie
mając ochoty przeglądać innej korespondencji. Zamiast zająć się odpisywaniem
fanom, przechwycił paczkę żółtych Cameli i zapalniczkę, by po chwili wdrapać
się po drabinie na dach wielkiego budynku, w którym mieściła się siedziba
wytwórni do której należeli.
Opierając się o niewielki murek
zabezpieczający odpalił papierosa. Gryzący dym wdarł się w jego gardło i po
chwili zalał płuca, działając odprężająco. Pochylił się nad listem, ponownie go
analizując.
Napisał do niego dwa lata młodszy
chłopak, który… wydał mu się podejrzany. To tak, jakby… on napisał do Snoop
Dogg’a, by ten zajął się jego bratem. Przecież to chore. Jednak wciąż
zastanawiające. Pierwszy raz spotkał się z takim listem. Więc poważnie się
zmartwił. Co, jeśli ten chłopak nie kłamał? Co, jeśli naprawdę umiera, lub już
umarł?
Westchnął ciężko i spojrzał w
niebo, wyrzucając niedopałek. Było późno, pojedyncze gwiazdy ukazywały się na
ciemniejącym niebie, niedbale tworząc skomplikowane konstelacje.
Opuścił budynek, uprzednio
wysyłając do Billa krótkiego esemesa „wracam do domu”. Usadowił się na miejscu
kierowcy w swoim wielkim czarnym Cadillacu i włączył silnik. Lekko zwalniając
sprzęgło rozejrzał się jeszcze po sporym parkingu, lokalizując samochód
Perkusisty. Dzięki Bogu granatowy Mercedes stał w rogu, czekając cierpliwie na
właściciela.
Wchodząc do domu, gdzie napadła go
wataha rozweselonych psów i Miramis, czarny dachowiec o zielonych, wyjątkowo
bystrych oczach, poczuł się przybity.
Siadając z puszką Coli na sofie obleganej
przez swoich pupili, zaczął zastanawiać się, jak to jest wracać do domu, który
nie emanuje ciepłem rodziny, miłością i spokojem. Jak czuje się nastolatek
totalnie ignorowany przez najbliższych, nie mając od nich wsparcia i pomocy,
kiedy jej potrzebuje. Patrząc na zdjęcia ustawione na komodzie, uświadomił
sobie, że nigdy nie był w takiej sytuacji. Zawsze czekała na niego mama i Bill.
Do tej dwójki, zanim jego biologicznego ojca zastąpił Gordon, zawsze mógł się
zwrócić.
I choć będąc dzieckiem robił głupie
i głupsze rzeczy, nigdy nie czuł się jak duch we własnym domu. Matka była na
jego, jak i brata zawołanie, gotowa przewrócić swoje życie do góry nogami,
byleby im było lepiej. Kiedy wracał ze szkoły, gotowy obiad czekał na stole,
wyprane ciuchy leżały w szafkach, uprzednio wyprasowane, poskładane i
poukładane. Kieszonkowe dostawał raz w tygodniu i nie był sprawdzany, na co
wydaje ofiarowane mu fundusze.
A jaka była dziewczyna, o której
pisał ten chłopak? Czy była tylko ignorowana przez rodzinę, czy może faktycznie
nie miała nikogo, oprócz niego? Może, co gorsza, bito ją, maltretowano i
znęcano się psychicznie? Albo po prostu była nikim? Nikim dla innych, nikim dla
ojca i matki, którzy stosowali pełnowymiarową tyranię na każdej płaszczyźnie
życia? To było dla niego trudne do zrozumienia, a po prawdzie nawet nie
dopuszczał tej myśli do siebie.
Zerknął na zegarek. Dochodziła
jedenasta, a jego brata nie było. Z tego, co pamiętał, następny dzień miał być
wolny, więc zdecydował, że następnego dnia będzie wiedział, co z tym zrobić.
To, co trzymał w dłoniach, było jego problemem. A mówią, że z problemami należy
się przespać.
Z lekkim uśmiechem na wydatnych
ustach udał się na piętro. Wchodząc do pokoju poczuł się spokojny i wyciszony,
co naprawdę go ucieszyło. Zdjął ciuchy i niedbale rzucił je na wielki fotel
stojący przy biurku. Idąc do łazienki, wysoko spiął swoje dredy w kok i
wkroczył do średniej wielkości pomieszczenia.
Miał wiele spraw do przemyślenia.
Tak oto chyba udało mi się rozgrzać
serce wielkiego Toma Kaulitza. Czułem, że wreszcie pęknie i pojedzie tam,
jednocześnie spełniając największe marzenie Rose.
Uwierzcie mi, lub nie, że czasem
jej gadanina o tym, jaki to on nie jest wspaniały, doprowadzała mnie do szału.
No naprawdę.
Oczywiście, w większości przypadków
przymykałem na to oko, bo w końcu była kobietą, która znalazła swój ideał
mężczyzny.
Więc ten ideał miał szansę się
sprawdzić i… pokazać że jest tak idealny, jak od dwóch lat wpajała mi to Rose.
Oby miała rację.
Przy śniadaniu Wokalista zaczepił
go, pytając o ten list, z którym uciekł do domu, niczym zwinna pantera.
- Nie wiem, Bill – zaczął powoli,
naprawdę nie wiedząc, co z tym zrobić. – Równie dobrze mógłbym jechać do
doktora Kreutza i jego zapytać o radę.
- Chcesz jechać do psychoterapeuty
babci Franki? – zapytała Simone, która przysłuchiwała się rozmowie bliźniaków,
jednocześnie parząc sobie kawę.
- Tak, skonsultować to z nim. Może
coś mi podpowie, może uda mu się stwierdzić, czy to prawda, czy jednak ktoś
próbuje wpędzić mnie w maliny – westchnął, czując jak kartka, którą ukrył w
tylnej kieszeni spodni, ciąży mu niesłychanie.
Matka wzruszyła jedynie ramionami,
jakby po prostu sygnalizując synowi, że w ogóle nic nie z tego szalonego planu. Trochę go rozumiała, a jednak nie do końca była przekonana co do
słuszności jego postępowania.
Znała jednak swoich synów, i ani
Bill, ani Tom nie byli bezduszni. Często, kiedy wracali do domu po trasie, lub
pojedynczych koncertach w kraju, opowiadali jej o tym, jak widzieli dziewczynę
na wózku, która płakała na ich widok, a oni ze względów bezpieczeństwa nie
mogli do niej podejść. Przeżywali to jeszcze długi czas, więc wiedziała, że
Gitarzysta, bez względu na wszystko, po prostu prędzej czy później pojedzie do
tej dziewczyny by sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.
Kiedy odwiózł brata do fryzjera,
udał się do pobliskiej przychodni psychologicznej, do której należała jego
babcia. Ze swoim szarmanckim uśmiechem, namówił młodą recepcjonistkę, by jednak
pozwoliła mu wejść na kilkuminutowe konsultacje ze znanym mu lekarzem. Gdy
tylko wszedł do zielonego gabinetu, zrobiło mu się niedobrze. Szczerze
nienawidził tego koloru.
- Tom! – starszy mężczyzna wstał,
by uściskać chłopaka. – Co cię do mnie sprowadza?
Wciąż milcząc, wyciągnął liścik w
kopercie, po czym położył go na jasnym blacie biurka. Rozsiadł się
wygodnie fotelu i czekał, aż mężczyzna
przemówi.
Jednak siwiejący lekarz złapał
kopertę i obejrzał ją dokładnie. Czytając dane zamieszczone z tyłu koperty
uniósł brwi i odłożył ją na miejsce.
- Nie zajrzy pan do środka,
doktorze? – zapytał zdziwiony Muzyk, widząc rezygnację na twarzy mężczyzny.
- Nie wiem, czy ma to jakikolwiek
sens. Ten chłopak nie żyje od trzech tygodni, niestety – westchnął. Tom posłał
mu zdziwione spojrzenie, jednocześnie prosząc nim o więcej szczegółów. – Byłem
zastąpić znajomego w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale dziecięcym. Miał tak
poważne i narastające objawy schizofrenii, że chcąc uciec od swoich demonów
zaczął w amoku uderzać głową w ścianę, kiedy tylko został odpięty od łóżka z
pasami. Po prostu zmiażdżył sobie mózg.
Kaulitz nie był w stanie wydobyć z
siebie głosu. Po prostu wstał, zgarnął kopertę i skinął głową, wychodząc z
pomieszczenia. Biegiem rzucił się do wyjścia.
Pędząc ulicami Berlina, wciąż miał
przed oczami wyobrażenie nastolatka, który bezwiednie odebrał sobie życie.
Myślał, jak to jest stracić dziecko, które przez lata się wychowywało, dbało
się o nie, pilnowało i starało, by wyrosło na porządnego, uczciwego człowieka.
Bolała go myśl o jego matce, która z pewnością przeżywała katusze.
Zatrzymując się pod domem chłopaka,
który wysłał do niego list, czuł narastającą panikę i strach. Było popołudnie,
więc miał wielkie szanse na to, by zastać jego mamę w domu. Wysiadł z samochodu
i zamknął za sobą drzwi. Stając pod budynkiem, skusił się, by zajrzeć przez
okno do środka. W kuchni, na którą właśnie miał widok, krzątała się średniego
wzrostu, szczupła kobieta.
Zdecydował więc, że jednak zapuka
do drzwi, które chwilę po tym, jak dał o sobie znać, otworzyły się szeroko.
- O co chodzi? – stanęła przed nim
szatynka o długich włosach, ubrana w czarną bluzkę, żakiet i spódnicę.
Gitarzysta nie odezwał się ani słowem, tylko podał kobiecie list. Otworzyła go
szybko, patrząc na kopertę wielkimi oczyma. Przejechała niedbale wzrokiem po
słowach i uśmiechnęła się półgębkiem. – Ach, cały Daniel. Rose mieszka po drugiej
stronie ulicy, cztery domy w moją prawą stronę.
- Dziękuję – Tom wydobył z siebie
cichy szept, dziwiąc się samemu sobie. – Miała pani świetnego syna.
Nie odpowiedziała nic, jedynie w
jej oczach pojawiły się łzy. Skinęli do siebie głowami, po czym kobieta
zamknęła drzwi, a Muzyk udał się do swojego samochodu. Gdy zasiadł w fotelu
kierowcy i otworzył schowek w poszukiwaniu paczki papierosów, jego oczom
ukazało się wielkie, białe, lekko pokrwawione pióro. Uniósł brwi ze
zdziwieniem, bo nigdy w życiu nie widział ptaka, który miałby tak wielkie
lotki*.
I co? Zawsze wiem, co będzie, lub
powinno być. To dziwne? Nie, po prostu to
ja kieruję losem ludzi, za których jestem odpowiedzialny. A za tę dwójkę
jestem, niestety.
Jak mogę kierować ludzkim życiem?
Och, proszę Was, to banalnie łatwe.
Każdy przecież słyszy głos w swojej
głowie, i myśli, że majaczy sam do siebie, lub nazywa to swoim sumieniem. To
tak nie działa. To anioł czuwa nad każdym człowiekiem, i to właśnie jego głos
słyszy w głowie.
Ale!
Są dwa rodzaje aniołów. Anioł
biały, taki jak ja, który jest wysłannikiem Boga, jak i anioł czarny, który
służy Szatanowi. Różnica pomiędzy tymi skrzydlatymi gatunkami jest taka, że
biali aniołowie to ci, którzy sami wybierają swoich podopiecznych z miłości,
jaką żywili do nich za życia. Czarni zaś, są dopasowywani z obowiązku, bez
jakiejkolwiek więzi ze śmiertelnikiem, najpierw są faktycznie istotami światła
i czynią dobro, ale później, nie mając większej korzyści z ochrony danego
osobnika, stają się istotami ciemności i przechodzą na przysłowiową drugą
stronę.
Na Ziemi jest teraz około siedmiu,
bądź ośmiu miliardów ludzi żywych. A zmarłych około dziewięćdziesięciu ośmiu
miliardów od dnia powstania życia ludzkiego. I wszyscy ci zmarli, pierwotnie
byli istotami światła. Jednak z czasem sprzeciwili się Bogu i oddali swoje
anielskie życie Szatanowi.
Teraz, z dnia na dzień, jest więcej
wysłanników zła, niźli dobra, więc muszę zrobić wszystko, by chronić moją Rose
i Toma, którego postawiłem na jej drodze z wielkim rozmysłem.
Chwyciwszy pióro i list w dłoń,
wysiadł przed właściwym, jak mu się wydawało domem, z dziurą zamiast mózgu.
Nie miał w ogóle pomysłu na to, co
ma jej powiedzieć, kiedy stanie z nim twarzą w twarz. Jednak wiedział, że był
to winien Danielowi, który w taki, a nie inny sposób odebrał sobie życie.
Waląc do drzwi wielką, pozłacaną
kołatką w kształcie lwa, powoli obmyślał sobie plan działania. Odetchnął z
ulgą, kiedy stanął przed nim wysoki mężczyzna z wytatuowaną ręką.
Stali tak przez chwilę, wpatrując
się w siebie nawzajem. Pierwszy odezwał się mężczyzna, który otworzył mu drzwi.
- Ja cię skądś kojarzę – zaczął,
lekko zdziwiony przybyłym bez zapowiedzi gościem.
- Um… tak, też mi się tak wydaje –
Kaulitz uśmiechnął się nieśmiało, podając mu rękę. – Jestem Tom Kaulitz,
gitarzysta Tokio Hotel. O ile dobrze mnie poinformowano… pańska córka bardzo
mnie lubi.
- Wchodź chłopcze, musisz mi
wszystko wyjaśnić – Mark wpuścił chłopaka do środka, proponując coś do picia.
Gdy zasiedli w salonie z puszkami
Coli, Tom zaczął opowiadać szaloną historię listu, który rzucił mu się w oczy.
- No tak, Daniel taki był –
westchnął ojciec dziewczyny. – Myślę, że stał za nią murem do takiego stopnia,
że wybiłby wszystkich na Świecie, jak i samego siebie, byleby była szczęśliwa.
- Myśli pan… że moja wizyta tutaj…
to dobry pomysł? – zapytał Gitarzysta, uświadamiając sobie, że powinien teraz
skierować się do sypialni Rose i sprawić jej ogromną niespodziankę.
- Myślę, że to najlepsze, co
mogłoby ją teraz spotkać. Uważam… że ona żyje dla ciebie. Snuje się jak zjawa
całymi dniami. A ja, dopóki nie usłyszę waszej muzyki z góry, mam wrażenie, że
moja córka jest kimś obcym.
Kaulitz wstał, podziękował Markowi
za gościnę, a kiedy ściskali sobie dłonie, mężczyzna wyraził nadzieję, że muzyk
stanie się stałym bywalcem w ich domu. Odpowiedział grzecznie, że to tylko
zależy od jego córki i jej nastawienia do wszystkiego po tak wielkiej stracie.
Trochę bał się jej reakcji,
szczególnie, że nic nie wiedziała o tym, że przebywał w jej domu. Stąpając powoli
po schodach na górę, nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby zagaić rozmowę z
nastolatką, która przechodziła trudny okres w swoim życiu.
Jednak… był jej idolem i poczuł się
za nią odpowiedzialny, jak i zobowiązany do tego, by dać jej choć trochę radości
w smutku.
Patrząc na pióro, które ukrył w
kieszeni bluzy, obiecał sobie, że postara się zrobić wszystko, by Rose miała
choć trochę lepszy humor.
Był jej to winien.
Jej, jak i Danielowi.
Przyszła pora na ratunek.
Ha! A nie mówiłem? No mówiłem, że
wszystko będzie dobrze? Ja to jednak jestem, nie? W całym swoim ziemskim życiu
nie zrobiłem tyle dobrego, co po śmierci! Zobaczycie, że wszystko dobrze się
skończy!
O ile nie nawalę, ale miejmy
nadzieję, że jednak nie…
I będę
tęsknić za Tobą jak dziecko, które tęskni za swoim kocykiem
Ale muszę
iść do przodu ze swoim życiem
Już czas,
by być dużą dziewczynką
A duże
dziewczynki nie płaczą
Fergie –
Big Girls Don’t Cry
*lotki – pióra, które sprawiają, że ptaki są w stanie
latać.
Naprawdę świetny blog!
OdpowiedzUsuńPomysł i realizacja bardzo Ci się udała, wciąga w każdym zdaniu bardziej. Nic dodać, nic ująć. Mam nadzieję, że jak najszybciej pojawi się scena ,Rose+Tom", pomimo, że preferuje Billa. Bez obaw, więcej komentarzy lada chwila się pojawi.
Trzymaj tak dalej, życzę dużo weny, pozdrawiam!
Oraz czekam na rozdział na YFM! ♥:)
No rozdział I normalnie mistrzostwo:D Ciekawe jak zareaguje Rose na widok Toma Kaulitza w jej pokoju. Zabieram się do czytania, bo wytrzymać nie mogę. Pozdrawiam i zapraszam do siebie traces-of-the-past.bloog.pl :D
OdpowiedzUsuń