Zanim mnie
poznasz i dowiesz się kim jestem, mam jedną, niewielką, naprawdę nic nie
znaczącą prośbę.
Nie osądzaj mnie
z góry. Ja ciebie bym nie osądzał. Próbował zrozumieć. Co się stało, to się nie
odstanie, jak to mawiała matka Rose.
Jedyne, co mogę powiedzieć
to… nie żałuję. Ona nie zasługiwała na takie życie. Była uwiązana ze mną w
czasie, kiedy powinna mieć kogoś i powoli zaczynać układać sobie życie. To nie
było fair w stosunku do niej. Nigdy nie było dobre.
Miała rację,
egoizm to coś, czego nigdy nie mogłem się pozbyć.
To było coś
toksycznego. Wiecznie chciałem mieć ją dla siebie. A ona? Dziwnym trafem zawsze
zgadzała się na wszystko, co tylko wpadało mi do głowy. Zawsze była obok,
gotowa do skoku na każde zawołanie. Taka kobieta obok to skarb, bez względu na
to, jakie relacje cię z nią łączą.
Aniołek
potrzebował anioła.
Ona była moją
Różą.
A ja Małym
Księciem, który miał za zadanie się nią zajmować.
Przecież…
jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co zostało przez nas oswojone, prawda?
Czy znał ktoś kiedyś historię o przyjaźni idealnej?
Czy ktoś wie jak to jest, kiedy w środku nocy dzwoni telefon, a po drugiej
stronie słychać uspokajający nas śmiech, który należy do osoby, która znaczy
dla nas wszystko?
Czy wie ktoś, jak toksyczna jest przyjaźń, kiedy jedna
ze stron kocha tę drugą do szaleństwa? Do tego stopnia, że naprawdę jest w
stanie postradać zmysły? Właśnie, pewnie padło w waszych głowach pytanie, czy
aż tak da się kogoś kochać.
Odpowiedź brzmi: da, jak najbardziej.
Dziewczyna stała
na balkonie, beztrosko paląc papierosa. Dochodziła czwarta rano, słońce
pojawiało się pomarańczową poświatą ponad horyzontem. Letni wietrzyk smagał
skórę brunetki odzianej jedynie w majtki i sporą męską koszulę z podwiniętymi
rękawami.
Spojrzała na
domy, które miała w zasięgu wzroku i poczuła się zrezygnowana. Podejrzewała, że
tylko jej życie było tak skomplikowane. Inni po prostu beztrosko przewracali
się na drugi bok w ciepłym łóżku. Ich jedynym zmartwieniem było opłacenie
rachunków, zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu i docieranie do pracy na czas.
A ona?
Miała szesnaście
lat.
Zniszczone
włosy, wyblakłe spojrzenie, podpuchnięte i sine oczy.
Była wychudzona,
niedospana i wycieńczona psychicznie.
Było coś, co
wciąż mówiło mu, by jednak nie wysyłać tej czarnej koperty, którą kurczowo
ściskał w dłoniach. Jednak resztki racjonalności namawiały go, że po prostu
musi. Rose miała tylko jego. Od lat nie miała właściwego kontaktu z rodzicami
czy dalszą rodziną. Nie była akceptowana, niestety. Miała swoje wady, każdy je
widział, nawet on. Ale za dobroć, jaką go otoczyła darował jej wszystkie
odchyły od społeczeństwa w którym musieli lawirować.
Czarna koperta z
równie czarnym papierem wylądowała w skrzynce nadawczej. Miało minąć kilka
tygodni zanim adresat przeczyta kilka napisanych na kartce słów.
Chłopak miał
tylko nadzieję, że zdąży.
Czuł, że ma mało
czasu.
Było wczesne
popołudnie, kilka dni po kolejnej paczce wypalonych papierosów. Rose niepewnie
kroczyła w stronę okratowanego szarego budynku chronionego przez trzymetrowy
mur, który służył jako ogrodzenie.
Kiedy podała
swoje imię, nazwisko i cel wizyty, ciężkie drzwi otworzyły się powoli,
pozwalając dziewczynie zbliżyć się do znienawidzonego molochu w którym setki
tysięcy ludzi odebrało sobie życie.
Budynek liczył
sobie siedem skrzydeł po pięć pięter. Od razu skierowała się do wejścia z boku
skrzydła dla młodzieży i dzieci. Przechodząc przez drzwi uderzył w nią odór
stęchlizny, leków i szarego mydła.
Dzieci i kilkoro
nastolatków wbiły w nią pusty wzrok przechodząc obok. Brunetka pod naporem
emocji, jakimi emanowali rekonwalescenci oddziału, pochyliła się do przodu,
całkowicie poddając się panującemu smutkowi.
- A pani do
kogo? – naskoczyła na nią starsza pielęgniarka, która pchała metalowy wózek. – Przepustka jest?
- Ja… - zaczęła
się jąkać. – Drzwi boczne były uchylone, więc weszłam… szukam mojego przyja…
Zanim zdążyła
dokończyć, kobieta z hukiem uderzyła w szybkę, za którą znajdował się przycisk
włączający alarm. Syreny zaczęły wyć, a jej współpracownicy i lekarze
dyżurujący zjawili się na korytarzu, zbierając wszystkich w dwuszeregu.
Przeliczono wszystkich obecnych.
- Brakuje
jednego chłopaka – powiedział ordynator ze strachem.
- Jeden jest w
izol… - zaczęła młodsza kobieta ubrana w biały mundurek. Przerwała, wystraszona
wrzaskiem, który przebił się nawet przez uciążliwe wycie syren.
Rose zatoczyła
się z przerażenia, odbijając się plecami o ścianę. Jednak po chwili odzyskała
jasność myślenia i pobiegła w stronę krzyku, który rozdzierał jej serce. Lekarze
popędzili za nią ile sił w nogach.
Wdarła się do
pokoju, w którym było jedno zakratowane małe okno. Na łóżku leżał jej
przyjaciel, przywiązany do barierek. Wyrywał się i szarpał, jednak na marne.
Pasy wrzynały mu się w skórę i tworzyły czerwono-sine pręgi na ciele.
Piszczał
przeraźliwie głośno, a w jego oczach widziała panikę i obłęd.
Wiedziała…
wiedziała, że choroby kumulowały się w nim od dawna, przejmując kontrolę nad
jego życiem. Wiedziała też, że one go pokonają, mimo uporu i walki, jakie
wkładał w odzyskanie spokoju.
- Zabij mnie
Rosie, zabij! – wrzasnął, próbując złapać dziewczynę za rękę. Jedyną jej
reakcją był płacz. Chwyciła dłoń przyjaciela, nachylając się nad nim. Lekarze
próbowali odciągnąć ją od chłopaka, jednak nie pozwoliła się przesunąć choćby o
centymetr.
Spojrzała na
niego i rzekła.
- Zawsze
będziesz żył. Zawsze w moim sercu – obiecała, po czym poddała się i odeszła na
korytarz. Pielęgniarki i lekarze, miała wrażenie że znęcali się nad Danielem.
Kilka minut później zamknął oczy i jego ciało opadło bezwiednie.
Wiedziała już,
że nie mogła tam dłużej być.
Minęły kolejne
dni milczenia. Rodzice jedynie ograniczali się do zaglądania wieczorem do jej
pokoju z pytaniem czy wszystko jest w porządku.
Kiedy po raz
enty jej ojciec wszedł na chwilę do sypialni z tym samym wyrazem twarzy
udawanego zatroskania nie wytrzymała i wybuchła.
- Nie! Nic nie
jest w porządku! Mój najlepszy przyjaciel, a w zasadzie, jedyny jakiego mam,
umiera od pieprzonej psychozy, wy nie potraficie się ze mną dogadać i udajecie
takich kochanych rodziców bo od dwóch miesięcy nie wychodzę z pokoju! Mam tego
dość! Albo naprawdę spróbujecie mi pomóc i zrozumieć, to i mnie, i Daniela
będziecie odwiedzać w pokoju bez klamek! I to ja pierwsza wyciągnę nogi! –
wywrzeszczała, sfrustrowana całą sytuacją. Wstała, sięgnęła paczkę papierosów z
komody i wyszła na balkon zapalić.
Po raz kolejny
pękła, pozwalając łzom spłynąć w dół. Zwiesiła głowę w powietrzu, sądząc że
jest sama.
Zdziwiła się
jednak gdy poczuła dotyk ciepłej dłoni swojego taty. Mężczyzna odwrócił
dziewczynę w swoją stronę i podniósł jej podbródek. Uśmiechnął się do niej
smutno i poczęstował się czerwonym Marlboro.
- Wiem, że ci
ciężko, nie myśl, że nie – zaczął powoli, ostrożnie dobierając słowa, nie chcąc
urazić córki. – Jednak uważam, że Daniel prędzej czy później odejdzie. Tak,
niestety tak się stanie. Myślę, że choroba już teraz go pokonała. Jego mózg nie
wytrzyma natłoku myśli… albo serce nerwów. Rose, wiem, że to ostatnia rzecz,
jaką chciałabyś teraz przeżyć. Wiem, że jest dla ciebie najważniejszy i nie
miałaś nikogo bliższego niż on. Jednak musisz pozwolić mu odejść.
- Nie muszę! –
wydukała, chcąc brzmieć na tyle wyraźnie, na ile tylko była w stanie.
- Musisz.
Męczysz go tym. Męczysz wspominaniem i myśleniem o nim. Nie pozwalasz mu
umrzeć.
- Jest moim
bratem…
- Wiem Rose. On
bardziej był twoją rodziną niż ja i mama. Jednak wiem, że chciałby dla ciebie
jak najlepiej.
Rose wzięła
sobie do serca słowa ojca. Mark nigdy nie chciał dla niej źle, wiedziała to od
zawsze. Jednak w tej kwestii spróbowała go posłuchać i nie myśleć o Danielu i o
tym, co się z nim dzieje. Jego los był przesądzony, a jedyne na co czekała, to
telefon od matki chłopaka, że przestał cierpieć.
Nie musiała
długo czekać.
Owy telefon
rozdzwonił się kilka dni po rozmowie z ojcem. Usłyszała tylko, że już po
wszystkim. Głos Marie był… jaki był? Pusty, bez uczuć. Rose nie dziwiła się
jej. Był jedynakiem, jedynym, wyczekanym przez mamę synkiem, którego kochała
ponad wszystko.
A kim Daniel był
dla Rose?
Wszystkim.
Zdecydowanie najważniejszym, i jak jej się wydawało, najtrwalszym, niezmiennym
punktem w jej życiu. Mieli się nigdy nie rozstać. Mieli być blisko do końca
życia.
Niestety nie da
się żadnej obietnicy dotrzymać do końca.
Daniel odszedł,
a ona musiała się z tym pogodzić.
A co najgorsze,
zacząć żyć od nowa. Po tylu latach wiedziała, że ciężko jej będzie zacząć
budować wszystko od podstaw. Doszła do wniosku, że musi ustalić sobie grafik na
cały rok, by wiedzieć co ze sobą zrobić.
- Przecież to
niedorzeczne – westchnęła, spoglądając na telefon. – Nie poradzę sobie.
Boże, czemuś mnie opuścił?
Histeryczny
śmiech rozbiegł się po opustoszałym domu. Rose jak gdyby nigdy nic zeszła na dół,
już przebrana w czarne ubrania. Jednak w dzień ceremonii pogrzebowej planowała
założyć nieco bardziej… elegancki strój, jakim była długa suknia z czarnej
niczym smoła satyny.
Jakie to chore,
każdy tak pewnie pomyśli. Ale zbyt często rozmawiali o śmierci. Zdecydowanie
nierzadko ten temat był poruszany, co po prostu skłoniło ją do takiego czynu. Uważała,
że jej podświadomość była w pełni przygotowana do takiego obrotu sprawy. Jednak
nie dopuszczała do siebie najczarniejszego ze wszelkich scenariuszy, który jednak
się spełnił.
Kiedy szła do
domu Daniela, by oddać jego ostatnie rzeczy, które miała, zaczął padać ciężki
deszcz.
Brunetka
przystanęła na chodniku i uniosła głowę do góry. Z dziwną lekkością pozwoliła
kroplom obmywać zmęczoną skórę. Niebieskie oczy były pierwszy raz jaśniejsze i
żywsze niż w ostatnim czasie.
Wierzyła, że
deszcz oczyszcza. Przynosi ulgę i ukojenie w trudnych chwilach. A właśnie ten
trudny czas nastał w jej życiu. Została sama, mimo, że jej ojciec znów uczył
się z nią żyć. Widać było, że się martwił. I że próbował nie opuszczać córki w
ciężkim dla niej okresie.
Chyba musiała
stracić kogoś, by móc kogoś odzyskać. I choć oddałaby wszystko, by życie
wróciło do swojego pierwotnego stanu, i tak w głębi serca cieszyła się, że
naprawia się sytuacja między nią, a chociaż jednym z rodziców.
Czekała ją
kolejna próba nerwów. Czy miała prawo nie stawić się na pogrzebie powiernika
wszystkich jej tajemnic? Nie miała, nie mogła pozwolić sobie na przegapienie
ostatniej okazji by się z nim pożegnać.
Choć strach
paraliżował ją od środka, nie pozwoliła sobie na opuszczenie Daniela w
ostatnich momentach. Nienawidziła pogrzebów. Nigdy nie była w stanie wejść do
kaplicy i pożegnać się ze zmarłym. Po prostu… napawało ją to nostalgią i
odnosiła wrażenie, że mogłaby zrobić coś, co później nie pozwoliłoby duszy
opuścić ziemi, a nie daj Boże duch nawiedzałby ją po nocach.
Od czasu, kiedy
dowiedziała się, że umarł, w głowie układała sobie plan działania. Na pewno
musiała trzymać się blisko jego matki, której ufała. Poza tym czuła, że
potrzebne by było kobiecie wsparcie w takim dniu. Marie była świetną osobą i
wymarzoną matką, której Rose zawsze zazdrościła przyjacielowi.
Od niepamiętnych
czasów wspierająca, oddana, wyrozumiała, spokojna i ugodowa. Kiedy było coś na
„nie” razem z synem potrafiła dojść do kompromisu, znaleźć wyjście z sytuacji,
która wydawała się go nie być. Brunetka nie mogła powiedzieć, że tylko Daniel
miał w matce takie wsparcie. Rose równie często odwiedzała Marie, kiedy miała
kłopoty a jej matka jak zawsze nie miała na nic czasu. Znały się bardzo dobrze,
a nastolatka ufała kobiecie prawie tak samo, jak jej synowi.
W takich
momentach jak ten, kiedy uświadomiła sobie, że już nic nie będzie tak jak
dawniej, a ona już nie ma się do kogo zwrócić, pomyślała tylko o tym, by
znaleźć kogoś, kto wysłuchałby jej i nie oceniał tak, jak inni.
Kogoś
postronnego, kto powiedziałby, że jest zbyt młoda by przejmować się całym
światem. Kogoś, kto po prostu kazałby jej zająć się teraz tylko sobą i żyć
własnym życiem.
Tak, chciała, by
po prostu kopnięto ją w dupę i kazano się zebrać w kupę. Potrzebowała bodźca,
który wybudziłby ją z żałobnego transu, w jakim się właśnie znajdowała.
Kiedy następnego
ranka, który został poprzedzony milionami rozmyślań o tym, co było i będzie,
obudził ją dźwięk dzwoniącego telefonu, ucieszyła się. Chwyciła komórkę w dłoń
i na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy na wyświetlaczu pojawił się komunikat
„Tata dzwoni”. Poczuła się znów potrzebna.
- Obudziłem cię?
– usłyszała męski, lekko zatroskany głos po drugiej stronie.
- Ymm, tak.
- Rose –
westchnął, z pewnością przewracając oczami. – Nie możesz tyle spać, dziecko. To
nie działa na ciebie dobrze. Przyjedź, proszę do biura na dwunastą, chyba się
wyrobisz? Zjemy razem lunch.
- W porządku –
ucieszyła się. – Dla mnie sałatka z fetą i grillowany kurczak z rukolą.
Rozłączyła się i
wypadła z łóżka.
Jedyny pozytyw w
ostatnim czasie. Przystanęła na chwilę, czując coś miękkiego pod prawą stopą.
Spojrzała w dół, a jej oczom ukazało się wielkie, białe pióro. Jedno jedyne,
jakby znikąd. Złapała je delikatnie i podniosła. Gdy trzymała je na wysokości
oczu, do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach męskich perfum. Odskoczyła
wystraszona, biorąc to za głupi żart. Ludzie
zawsze znajdą powód do drwin przeszło jej przez myśl, kiedy chowała pióro
do szuflady.
Ech, wiedziałem
zawsze, że Rose nigdy nie traktuje wszystkiego tak, jak powinna. Moje perfumy i
pióro, co mogłoby znaczyć innego? Ciężko mi było być przy niej, ale nie mogąc
nic zrobić. Najwyraźniej jedna interwencja nie pomoże.
Dobrą stroną
tego wszystkiego jest fakt, że poprawia jej się relacja z Markiem. Dlaczego nie
z matką?
To zwykła
puszczalska snobka, która na każdym bankiecie, kiedy nikt nie patrzy, puszcza
się z prezesem jakiejś nowej firmy. Odrażająca.
Czas na drugą
część planu.
Anioły potrafią
wszystko.
Nie patrz
już na mnie,
Wierz w
siebie,
Wierzę w
Ciebie…
Dla mnie
zawsze będziesz święta,
Umrę za
naszą nieśmiertelność,
Moja ręka
nad tobą od początku,
Myślę o
Tobie…
Tokio
Hotel - Heilig
"Pojawiłeś się we śnie. Pachniałeś kwiatem akacji, świeżo skoszoną trawą, nutellą na paluszkach. Byłeś obecny. Choć tak naprawdę już Cię tu nie ma. Gdy byliśmy dziećmi powiedziałeś, że każdy ma swojego anioła stróża. Zrozumiałam dopiero niedawno, że Ty jesteś moim Aniołem Stróżem. 'Prawdziwa przyjaźń przetrwa wieki'- powiedziałeś.Nawet, gdy ja wciąż jestem tu a Ty już tam? "
OdpowiedzUsuńKażda miłość w ni odpowiednich dawkach zabija, mąci zmysły.
Jej przyjaciel musiał ją cholernie kochać, skoro zdecydował sie wysłać list.
I choć spodziewam się, że dla Rose cholernie trudnym jest chodzenie do niego, patrzenie na posiniaczone ciało, na pusty, zklany wzrok to ona daje mu świadectwo najpiękniejszej przyjażni na świecie. Bo każdy przyjaciel to Anioł Stróż, o którym nie mozemy zapomnieć prawda?
Je rodzice i fasada troski jest obrzydliwa. Nie mogą zrozumiec jej uczuć. Chociaż i tak jest nadzieja bo ojciec pokazuje ludzkie odruchy. Śmierć Daniela, to chyba najlepsze wyjście z patu w jakim tkwiło jego otoczenie, przyjaciółka, rodzina. Już nie będą cierpieć, znowu wyjdzie dla nich słońce, bo przecież musi być już tylko lepiej, prawda?
małe kroczki, jak obiad z ojcem przywrócą ją życiu. Pióro z jego perfumami, jest najcudowniejszym namacalnym znakiem że zmarli troszczą sie o nas... Bo przecież oni się oswoili nawzajem, a przecież… jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co zostało przez nas oswojone, prawda?
All the love xx
Pierwsze, co mi się rzuciło w czy to ciekawy szablon. Teraz prawie na każdym blogu Tom ma brodę, a tu proszę, powrót do korzeni.
OdpowiedzUsuńKoncept jest bardzo interesujący. Zaciekawiłaś mnie tym psychicznie chorym chłopakiem. Lubię takie postacie dodają opowiadaniu mrocznego charakteru i także powiewu świeżości, bo zdecydowana większość autorek unika takich tematów. Ja osobiście uważam, że są ciekawsze niż zwykłe love story.
Podziwiam bohaterkę za walkę o Daniela. Jeśli kocha się mocno, walka jest najoczywistszą rzeczą pod słońcem. Czasami jednak takie działania są skazane na porażkę, tak jak w tym przypadku. Ciężko jest nauczyć się żyć na nowo bez kogoś, z kim spędzało się całe dnie. Niemożliwym jest zapomnieć o tej osobie. Czas leczy rany, zabliźnia je. Czas jest lekiem na wszystko.
Ściskam mocno i czekam na ciąg dalszy.
świetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D
OdpowiedzUsuńświetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D
OdpowiedzUsuńświetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D
OdpowiedzUsuń