czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 1: Boże, czemuś mnie opuścił?

Zanim mnie poznasz i dowiesz się kim jestem, mam jedną, niewielką, naprawdę nic nie znaczącą prośbę.
Nie osądzaj mnie z góry. Ja ciebie bym nie osądzał. Próbował zrozumieć. Co się stało, to się nie odstanie, jak to mawiała matka Rose.
Jedyne, co mogę powiedzieć to… nie żałuję. Ona nie zasługiwała na takie życie. Była uwiązana ze mną w czasie, kiedy powinna mieć kogoś i powoli zaczynać układać sobie życie. To nie było fair w stosunku do niej. Nigdy nie było dobre.
Miała rację, egoizm to coś, czego nigdy nie mogłem się pozbyć.
To było coś toksycznego. Wiecznie chciałem mieć ją dla siebie. A ona? Dziwnym trafem zawsze zgadzała się na wszystko, co tylko wpadało mi do głowy. Zawsze była obok, gotowa do skoku na każde zawołanie. Taka kobieta obok to skarb, bez względu na to, jakie relacje cię z nią łączą.
Aniołek potrzebował anioła.
Ona była moją Różą.
A ja Małym Księciem, który miał za zadanie się nią zajmować.
Przecież… jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co zostało przez nas oswojone, prawda?

Czy znał ktoś kiedyś historię o przyjaźni idealnej? Czy ktoś wie jak to jest, kiedy w środku nocy dzwoni telefon, a po drugiej stronie słychać uspokajający nas śmiech, który należy do osoby, która znaczy dla nas wszystko?
Czy wie ktoś, jak toksyczna jest przyjaźń, kiedy jedna ze stron kocha tę drugą do szaleństwa? Do tego stopnia, że naprawdę jest w stanie postradać zmysły? Właśnie, pewnie padło w waszych głowach pytanie, czy aż tak da się kogoś kochać.
Odpowiedź brzmi: da, jak najbardziej.

Dziewczyna stała na balkonie, beztrosko paląc papierosa. Dochodziła czwarta rano, słońce pojawiało się pomarańczową poświatą ponad horyzontem. Letni wietrzyk smagał skórę brunetki odzianej jedynie w majtki i sporą męską koszulę z podwiniętymi rękawami.
Spojrzała na domy, które miała w zasięgu wzroku i poczuła się zrezygnowana. Podejrzewała, że tylko jej życie było tak skomplikowane. Inni po prostu beztrosko przewracali się na drugi bok w ciepłym łóżku. Ich jedynym zmartwieniem było opłacenie rachunków, zrobienie zakupów, ugotowanie obiadu i docieranie do pracy na czas.
A ona?
Miała szesnaście lat.
Zniszczone włosy, wyblakłe spojrzenie, podpuchnięte i sine oczy.
Była wychudzona, niedospana i wycieńczona psychicznie.

Było coś, co wciąż mówiło mu, by jednak nie wysyłać tej czarnej koperty, którą kurczowo ściskał w dłoniach. Jednak resztki racjonalności namawiały go, że po prostu musi. Rose miała tylko jego. Od lat nie miała właściwego kontaktu z rodzicami czy dalszą rodziną. Nie była akceptowana, niestety. Miała swoje wady, każdy je widział, nawet on. Ale za dobroć, jaką go otoczyła darował jej wszystkie odchyły od społeczeństwa w którym musieli lawirować.
Czarna koperta z równie czarnym papierem wylądowała w skrzynce nadawczej. Miało minąć kilka tygodni zanim adresat przeczyta kilka napisanych na kartce słów.
Chłopak miał tylko nadzieję, że zdąży.
Czuł, że ma mało czasu.

Było wczesne popołudnie, kilka dni po kolejnej paczce wypalonych papierosów. Rose niepewnie kroczyła w stronę okratowanego szarego budynku chronionego przez trzymetrowy mur, który służył jako ogrodzenie.
Kiedy podała swoje imię, nazwisko i cel wizyty, ciężkie drzwi otworzyły się powoli, pozwalając dziewczynie zbliżyć się do znienawidzonego molochu w którym setki tysięcy ludzi odebrało sobie życie.
Budynek liczył sobie siedem skrzydeł po pięć pięter. Od razu skierowała się do wejścia z boku skrzydła dla młodzieży i dzieci. Przechodząc przez drzwi uderzył w nią odór stęchlizny, leków i szarego mydła.
Dzieci i kilkoro nastolatków wbiły w nią pusty wzrok przechodząc obok. Brunetka pod naporem emocji, jakimi emanowali rekonwalescenci oddziału, pochyliła się do przodu, całkowicie poddając się panującemu smutkowi.
- A pani do kogo? – naskoczyła na nią starsza pielęgniarka, która pchała  metalowy wózek. – Przepustka jest?
- Ja… - zaczęła się jąkać. – Drzwi boczne były uchylone, więc weszłam… szukam mojego przyja…
Zanim zdążyła dokończyć, kobieta z hukiem uderzyła w szybkę, za którą znajdował się przycisk włączający alarm. Syreny zaczęły wyć, a jej współpracownicy i lekarze dyżurujący zjawili się na korytarzu, zbierając wszystkich w dwuszeregu. Przeliczono wszystkich obecnych.
- Brakuje jednego chłopaka – powiedział ordynator ze strachem.
- Jeden jest w izol… - zaczęła młodsza kobieta ubrana w biały mundurek. Przerwała, wystraszona wrzaskiem, który przebił się nawet przez uciążliwe wycie syren.
Rose zatoczyła się z przerażenia, odbijając się plecami o ścianę. Jednak po chwili odzyskała jasność myślenia i pobiegła w stronę krzyku, który rozdzierał jej serce. Lekarze popędzili za nią ile sił w nogach.
Wdarła się do pokoju, w którym było jedno zakratowane małe okno. Na łóżku leżał jej przyjaciel, przywiązany do barierek. Wyrywał się i szarpał, jednak na marne. Pasy wrzynały mu się w skórę i tworzyły czerwono-sine pręgi na ciele.
Piszczał przeraźliwie głośno, a w jego oczach widziała panikę i obłęd.
Wiedziała… wiedziała, że choroby kumulowały się w nim od dawna, przejmując kontrolę nad jego życiem. Wiedziała też, że one go pokonają, mimo uporu i walki, jakie wkładał w odzyskanie spokoju.
- Zabij mnie Rosie, zabij! – wrzasnął, próbując złapać dziewczynę za rękę. Jedyną jej reakcją był płacz. Chwyciła dłoń przyjaciela, nachylając się nad nim. Lekarze próbowali odciągnąć ją od chłopaka, jednak nie pozwoliła się przesunąć choćby o centymetr.
Spojrzała na niego i rzekła.
- Zawsze będziesz żył. Zawsze w moim sercu – obiecała, po czym poddała się i odeszła na korytarz. Pielęgniarki i lekarze, miała wrażenie że znęcali się nad Danielem. Kilka minut później zamknął oczy i jego ciało opadło bezwiednie.
Wiedziała już, że nie mogła tam dłużej być.

Minęły kolejne dni milczenia. Rodzice jedynie ograniczali się do zaglądania wieczorem do jej pokoju z pytaniem czy wszystko jest w porządku.
Kiedy po raz enty jej ojciec wszedł na chwilę do sypialni z tym samym wyrazem twarzy udawanego zatroskania nie wytrzymała i wybuchła.
- Nie! Nic nie jest w porządku! Mój najlepszy przyjaciel, a w zasadzie, jedyny jakiego mam, umiera od pieprzonej psychozy, wy nie potraficie się ze mną dogadać i udajecie takich kochanych rodziców bo od dwóch miesięcy nie wychodzę z pokoju! Mam tego dość! Albo naprawdę spróbujecie mi pomóc i zrozumieć, to i mnie, i Daniela będziecie odwiedzać w pokoju bez klamek! I to ja pierwsza wyciągnę nogi! – wywrzeszczała, sfrustrowana całą sytuacją. Wstała, sięgnęła paczkę papierosów z komody i wyszła na balkon zapalić.
Po raz kolejny pękła, pozwalając łzom spłynąć w dół. Zwiesiła głowę w powietrzu, sądząc że jest sama.
Zdziwiła się jednak gdy poczuła dotyk ciepłej dłoni swojego taty. Mężczyzna odwrócił dziewczynę w swoją stronę i podniósł jej podbródek. Uśmiechnął się do niej smutno i poczęstował się czerwonym Marlboro.
- Wiem, że ci ciężko, nie myśl, że nie – zaczął powoli, ostrożnie dobierając słowa, nie chcąc urazić córki. – Jednak uważam, że Daniel prędzej czy później odejdzie. Tak, niestety tak się stanie. Myślę, że choroba już teraz go pokonała. Jego mózg nie wytrzyma natłoku myśli… albo serce nerwów. Rose, wiem, że to ostatnia rzecz, jaką chciałabyś teraz przeżyć. Wiem, że jest dla ciebie najważniejszy i nie miałaś nikogo bliższego niż on. Jednak musisz pozwolić mu odejść.
- Nie muszę! – wydukała, chcąc brzmieć na tyle wyraźnie, na ile tylko była w stanie.
- Musisz. Męczysz go tym. Męczysz wspominaniem i myśleniem o nim. Nie pozwalasz mu umrzeć.
- Jest moim bratem…
- Wiem Rose. On bardziej był twoją rodziną niż ja i mama. Jednak wiem, że chciałby dla ciebie jak najlepiej.

Rose wzięła sobie do serca słowa ojca. Mark nigdy nie chciał dla niej źle, wiedziała to od zawsze. Jednak w tej kwestii spróbowała go posłuchać i nie myśleć o Danielu i o tym, co się z nim dzieje. Jego los był przesądzony, a jedyne na co czekała, to telefon od matki chłopaka, że przestał cierpieć.
Nie musiała długo czekać.
Owy telefon rozdzwonił się kilka dni po rozmowie z ojcem. Usłyszała tylko, że już po wszystkim. Głos Marie był… jaki był? Pusty, bez uczuć. Rose nie dziwiła się jej. Był jedynakiem, jedynym, wyczekanym przez mamę synkiem, którego kochała ponad wszystko.
A kim Daniel był dla Rose?
Wszystkim. Zdecydowanie najważniejszym, i jak jej się wydawało, najtrwalszym, niezmiennym punktem w jej życiu. Mieli się nigdy nie rozstać. Mieli być blisko do końca życia.
Niestety nie da się żadnej obietnicy dotrzymać do końca.
Daniel odszedł, a ona musiała się z tym pogodzić.
A co najgorsze, zacząć żyć od nowa. Po tylu latach wiedziała, że ciężko jej będzie zacząć budować wszystko od podstaw. Doszła do wniosku, że musi ustalić sobie grafik na cały rok, by wiedzieć co ze sobą zrobić.
- Przecież to niedorzeczne – westchnęła, spoglądając na telefon. – Nie poradzę sobie.
Boże, czemuś mnie opuścił?
Histeryczny śmiech rozbiegł się po opustoszałym domu. Rose jak gdyby nigdy nic zeszła na dół, już przebrana w czarne ubrania. Jednak w dzień ceremonii pogrzebowej planowała założyć nieco bardziej… elegancki strój, jakim była długa suknia z czarnej niczym smoła satyny.
Jakie to chore, każdy tak pewnie pomyśli. Ale zbyt często rozmawiali o śmierci. Zdecydowanie nierzadko ten temat był poruszany, co po prostu skłoniło ją do takiego czynu. Uważała, że jej podświadomość była w pełni przygotowana do takiego obrotu sprawy. Jednak nie dopuszczała do siebie najczarniejszego ze wszelkich scenariuszy, który jednak się spełnił.
Kiedy szła do domu Daniela, by oddać jego ostatnie rzeczy, które miała, zaczął padać ciężki deszcz.
Brunetka przystanęła na chodniku i uniosła głowę do góry. Z dziwną lekkością pozwoliła kroplom obmywać zmęczoną skórę. Niebieskie oczy były pierwszy raz jaśniejsze i żywsze niż w ostatnim czasie.
Wierzyła, że deszcz oczyszcza. Przynosi ulgę i ukojenie w trudnych chwilach. A właśnie ten trudny czas nastał w jej życiu. Została sama, mimo, że jej ojciec znów uczył się z nią żyć. Widać było, że się martwił. I że próbował nie opuszczać córki w ciężkim dla niej okresie.
Chyba musiała stracić kogoś, by móc kogoś odzyskać. I choć oddałaby wszystko, by życie wróciło do swojego pierwotnego stanu, i tak w głębi serca cieszyła się, że naprawia się sytuacja między nią, a chociaż jednym z rodziców.
Czekała ją kolejna próba nerwów. Czy miała prawo nie stawić się na pogrzebie powiernika wszystkich jej tajemnic? Nie miała, nie mogła pozwolić sobie na przegapienie ostatniej okazji by się z nim pożegnać.
Choć strach paraliżował ją od środka, nie pozwoliła sobie na opuszczenie Daniela w ostatnich momentach. Nienawidziła pogrzebów. Nigdy nie była w stanie wejść do kaplicy i pożegnać się ze zmarłym. Po prostu… napawało ją to nostalgią i odnosiła wrażenie, że mogłaby zrobić coś, co później nie pozwoliłoby duszy opuścić ziemi, a nie daj Boże duch nawiedzałby ją po nocach.
Od czasu, kiedy dowiedziała się, że umarł, w głowie układała sobie plan działania. Na pewno musiała trzymać się blisko jego matki, której ufała. Poza tym czuła, że potrzebne by było kobiecie wsparcie w takim dniu. Marie była świetną osobą i wymarzoną matką, której Rose zawsze zazdrościła przyjacielowi.
Od niepamiętnych czasów wspierająca, oddana, wyrozumiała, spokojna i ugodowa. Kiedy było coś na „nie” razem z synem potrafiła dojść do kompromisu, znaleźć wyjście z sytuacji, która wydawała się go nie być. Brunetka nie mogła powiedzieć, że tylko Daniel miał w matce takie wsparcie. Rose równie często odwiedzała Marie, kiedy miała kłopoty a jej matka jak zawsze nie miała na nic czasu. Znały się bardzo dobrze, a nastolatka ufała kobiecie prawie tak samo, jak jej synowi.
W takich momentach jak ten, kiedy uświadomiła sobie, że już nic nie będzie tak jak dawniej, a ona już nie ma się do kogo zwrócić, pomyślała tylko o tym, by znaleźć kogoś, kto wysłuchałby jej i nie oceniał tak, jak inni.
Kogoś postronnego, kto powiedziałby, że jest zbyt młoda by przejmować się całym światem. Kogoś, kto po prostu kazałby jej zająć się teraz tylko sobą i żyć własnym życiem.
Tak, chciała, by po prostu kopnięto ją w dupę i kazano się zebrać w kupę. Potrzebowała bodźca, który wybudziłby ją z żałobnego transu, w jakim się właśnie znajdowała.
Kiedy następnego ranka, który został poprzedzony milionami rozmyślań o tym, co było i będzie, obudził ją dźwięk dzwoniącego telefonu, ucieszyła się. Chwyciła komórkę w dłoń i na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy na wyświetlaczu pojawił się komunikat „Tata dzwoni”. Poczuła się znów potrzebna.
- Obudziłem cię? – usłyszała męski, lekko zatroskany głos po drugiej stronie.
- Ymm, tak.
- Rose – westchnął, z pewnością przewracając oczami. – Nie możesz tyle spać, dziecko. To nie działa na ciebie dobrze. Przyjedź, proszę do biura na dwunastą, chyba się wyrobisz? Zjemy razem lunch.
- W porządku – ucieszyła się. – Dla mnie sałatka z fetą i grillowany kurczak z rukolą.
Rozłączyła się i wypadła z łóżka.
Jedyny pozytyw w ostatnim czasie. Przystanęła na chwilę, czując coś miękkiego pod prawą stopą. Spojrzała w dół, a jej oczom ukazało się wielkie, białe pióro. Jedno jedyne, jakby znikąd. Złapała je delikatnie i podniosła. Gdy trzymała je na wysokości oczu, do jej nozdrzy dotarł znajomy zapach męskich perfum. Odskoczyła wystraszona, biorąc to za głupi żart. Ludzie zawsze znajdą powód do drwin przeszło jej przez myśl, kiedy chowała pióro do szuflady.

Ech, wiedziałem zawsze, że Rose nigdy nie traktuje wszystkiego tak, jak powinna. Moje perfumy i pióro, co mogłoby znaczyć innego? Ciężko mi było być przy niej, ale nie mogąc nic zrobić. Najwyraźniej jedna interwencja nie pomoże.
Dobrą stroną tego wszystkiego jest fakt, że poprawia jej się relacja z Markiem. Dlaczego nie z matką?
To zwykła puszczalska snobka, która na każdym bankiecie, kiedy nikt nie patrzy, puszcza się z prezesem jakiejś nowej firmy. Odrażająca.
Czas na drugą część planu.
Anioły potrafią wszystko.

Nie patrz już na mnie,
Wierz w siebie,
Wierzę w Ciebie…
Dla mnie zawsze będziesz święta,
Umrę za naszą nieśmiertelność,
Moja ręka nad tobą od początku,
Myślę o Tobie…


Tokio Hotel - Heilig

5 komentarzy:

  1. "Po­jawiłeś się we śnie. Pachniałeś kwiatem akac­ji, świeżo skoszoną trawą, nu­tellą na pa­luszkach. Byłeś obec­ny. Choć tak nap­rawdę już Cię tu nie ma. Gdy by­liśmy dziećmi po­wie­działeś, że każdy ma swo­jego anioła stróża. Zro­zumiałam do­piero niedaw­no, że Ty jes­teś moim Aniołem Stróżem. 'Praw­dzi­wa przy­jaźń przet­rwa wieki'- po­wie­działeś.Na­wet, gdy ja wciąż jes­tem tu a Ty już tam? "
    Każda miłość w ni odpowiednich dawkach zabija, mąci zmysły.
    Jej przyjaciel musiał ją cholernie kochać, skoro zdecydował sie wysłać list.
    I choć spodziewam się, że dla Rose cholernie trudnym jest chodzenie do niego, patrzenie na posiniaczone ciało, na pusty, zklany wzrok to ona daje mu świadectwo najpiękniejszej przyjażni na świecie. Bo każdy przyjaciel to Anioł Stróż, o którym nie mozemy zapomnieć prawda?
    Je rodzice i fasada troski jest obrzydliwa. Nie mogą zrozumiec jej uczuć. Chociaż i tak jest nadzieja bo ojciec pokazuje ludzkie odruchy. Śmierć Daniela, to chyba najlepsze wyjście z patu w jakim tkwiło jego otoczenie, przyjaciółka, rodzina. Już nie będą cierpieć, znowu wyjdzie dla nich słońce, bo przecież musi być już tylko lepiej, prawda?
    małe kroczki, jak obiad z ojcem przywrócą ją życiu. Pióro z jego perfumami, jest najcudowniejszym namacalnym znakiem że zmarli troszczą sie o nas... Bo przecież oni się oswoili nawzajem, a przecież… jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co zostało przez nas oswojone, prawda?

    All the love xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwsze, co mi się rzuciło w czy to ciekawy szablon. Teraz prawie na każdym blogu Tom ma brodę, a tu proszę, powrót do korzeni.
    Koncept jest bardzo interesujący. Zaciekawiłaś mnie tym psychicznie chorym chłopakiem. Lubię takie postacie dodają opowiadaniu mrocznego charakteru i także powiewu świeżości, bo zdecydowana większość autorek unika takich tematów. Ja osobiście uważam, że są ciekawsze niż zwykłe love story.
    Podziwiam bohaterkę za walkę o Daniela. Jeśli kocha się mocno, walka jest najoczywistszą rzeczą pod słońcem. Czasami jednak takie działania są skazane na porażkę, tak jak w tym przypadku. Ciężko jest nauczyć się żyć na nowo bez kogoś, z kim spędzało się całe dnie. Niemożliwym jest zapomnieć o tej osobie. Czas leczy rany, zabliźnia je. Czas jest lekiem na wszystko.
    Ściskam mocno i czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. świetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne, jestem ciekawa co dalej i z pewnością zostanę przy twoim blogu, widzę, że przede mną jeszcze parę rozdziałów by być na bieżąco ale może dam radę. Powodzenia w pisaniu i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń